Parę dni temu gościem programu "This is speedway" w Canal+ był Sam Ermolenko. W paru fragmentach rozmowy redaktora Łukasza Benza z amerykańskim mistrzem świata z 1993 roku gały wyszły mi z orbit. Pomyślałem, że ten kowboj to niezły kłamczuszek. Dawno temu była nawet, taka bajka o drewnianym ludziku. Chłopczyk miał na imię Pinokio. Za każdym razem jak stulał bzdury, rósł mu za karę nos. Ciekawe, czy Ermolenko podzielił jego los, bo moim zdaniem dopadła go w kilku wątkach pomroczność jasna. Sam powiedział w wywiadzie, że podczas jego przygody z Polonią Bydgoszcz w latach 92-94 utrzymywał dobre relacje z rodziną Gollobów. Powiedzmy, że z Jackiem tolerowali się, ale z Tomkiem i ojcem - Władysławem było wręcz odwrotnie. Tam gęstą atmosferę można było kroić nożem. Chyba także charakterologicznie nie przypadli sobie do gustu. Wzięło się, to stąd, że kiedy Ermolenko przychodził do klubu znad Brdy, Tomek poczuł się odrobinę zagrożony. Młodszy braci nie był już jedyną gwiazdą w zespole. Ta szorstka przyjaźń jeszcze się spotęgowała po zdobyciu przez Ermolenkę tytułu mistrza świata w barwach Polonii. Sam zdementował, jego zdaniem plotki, że przeciwko Gollobowi zawiązała się w pewnym momencie zawodnicza koalicja, na której czele stanęła trójka Amerykanów: Ermolenko, Hamill i Hancock. Z tym też nie mogę się do końca zgodzić. Ermolenko był jednym z głównych prowodyrów zrzutki na karę dla Craiga Boyce’a, który soczystym prostym wymierzył w 1995 roku na torze w Hackney Tomkowi sprawiedliwość. A argumentację, że Tomek notorycznie przegrywał z reprezentantami Stanów Zjednoczonych też można włożyć między bajki. Wielokrotnie byłem świadkiem, jak Gollob tych panów gimnastykował na dystansie Pamiętam jakby to było dziś. Przed meczem ligowym w Rzeszowie udaliśmy się do restauracji na wspólny obiad. Ermolenko i Gollob dzień wcześniej brali udział w prestiżowym turnieju o "Złotą Czekoladkę". Przy stole siedział markotny papa Gollob. Ciągle nadawał na "Jankesa". Ermolenko mu podpadł, bo w Vojens przeszkodził jego synowi w zwycięstwie. Kiedy Sam wszedł do lokalu, Władek dalej coś mruczał pod nosem. To było bardzo wymowne. "Ermol", jak na niemo mówiliśmy rzadko przebywał w Bydgoszczy. Większość czasu spędzał u naszych zaprzyjaźnionych sponsorów. Też wpadałem do nich w gościnę. Lubiliśmy swoje towarzystwo. Gdy Sam zakończył karierę, okazjonalnie widywaliśmy się na różnych stadionach. Zawsze podszedł, gorąco się przywitał, pogadał. W gruncie rzeczy to był sympatyczny gość. Amerykanin rzucił, że odszedł z Bydgoszczy, ponieważ nie podobała mu się polityka klubu. Polonia długo się zastanawiała, czy przedłużyć z nim kontrakt. W międzyczasie na wiceprezesa klubu awansował Władek Gollob i klocki zaczęły łączyć się w jedną całość. Wiadomo było skąd ta gra na zwłokę. Ermolenko zdawał sobie sprawę, że choć miał w Bydgoszczy jak u pana Boga za piecem musi uciekać, bo i tak weto postawi Gollob. Siły przebicia nie mieli nawet działacze, którzy go ściągali do Polonii i stawiali klub na nogi. Nadepnięcie na odcisk papie było bowiem równoznaczne z podgryzieniem Tomka.