Nowi promotorzy wprowadzają do żużlowego cyklu Grand Prix ogrom zmian i nowości. W wielu z nich obserwatorzy dopatrują się mocnych inspiracji czerpanych ze świata Formuły 1. Chodzi przede wszystkim o powrót sesji kwalifikacyjnych, rozszerzenie części weekendów o zawody dla młodszych zawodników czy coraz śmielsze plany podboju obcych jak dotąd dla żużla krajów. Formuła 1 i tenis dają przykład Najbardziej oczywistą kalką z królowej motosportu jest jednak pomysł, by za kulisami turniejów Grand Prix nagrywać serial. Netflix, amerykański hegemon rynku VOD, od 4 lat zaangażowany jest bowiem w produkcję "Drive to Survive" (pol. "Formuła 1: Jazda o życie"). Próba promocji dyscypliny w taki sposób skutkowała ogromnym wzrostem jej popularności, szczególnie w Stanach Zjednoczonych. Sukces projektu był na tyle duży, że Netflix rozpoczął już pracę nad bliżniaczą serią dotyczącą wielkoszlemowych turniejów tenisa ziemnego. - Moja najstarsza córka, która w ogóle nie oglądała sportów motorowych i żużla, zobaczyła "Drive to Survive" na Netfliksie i nagle zaczęła oglądać wyścigi F1! To jest bardzo dobry sposób, by zaangażować młodszą publiczność, by zyskać popularność wśród młodzieży - wyrokował w rozmowie z Agencją Reutersa Tony Rickardsson, 6-krotny mistrz świata na żużlu i nowy ambasador cyklu Grand Prix. Czy serial o żużlowym cyklu Grand Prix może powtórzyć sukces "Jazdy o życie"?. O jego olbrzymiej popularności świadczył fakt, że kamery Netfliksa miały niemal nieograniczony dostęp do zawodników i ich zespołów. Formuła 1 charakteryzuje się zaś tym, iż w jej kuluarach nierzadko dochodzi do sytuacji ciekawszych niż na torze. Widzowie z bliska oglądali rosnącą frustrację teamu Red Bull Racing i decyzję o zakończeniu przez nich współpracy z Renault. Towarzyszyli Danielowi Ricciardo, gdy ten decydował o odejściu z zespołu ze względu na faworyzowanie przez jego włodarzy Maksa Verstappena, byli w centrum wydarzeń, kiedy ten drugi przepychał się po wyścigu z Estebanem Oconem czy na bieżąco obserwowali rosnącą frustrację Valteriego Bottasa, gdy po raz kolejny przyklejano mu łatkę "skrzydłowego" Lewisa Hamiltona. To tylko mały urywek przedstawionych w serialu sytuacji. Wchodząc z kamerami w świat tenisa ziemnego, Netflix również trafił na żyłę złota. Pierwszym obrabianym przez nich turniejem będzie Australian Open, który - choć jeszcze nawet nie zdążył się rozpocząć - to już wywołał lawinę kontrowersji za sprawą afery wokół Novaka Djokovica. Zmarzlik i Łaguta to nie Pedersen albo Gollob Tegoroczny cykl Grand Prix nie sprawia zaś wrażenia takiego, za którego kulisami mogłyby dziać się rzeczy elektryzujące "kanapowych kibiców". Co prawda, przy okazji ostatniej rundy minionego sezonu doszło do bójki między Matejem Zagarem, a Olivierem Berntzonem, ale żadnego z nich nie zobaczymy w nadchodzącej edycji. Przed laty atmosfera w parkach maszyn przy okazji rund Grand Prix była tak gęsta, że w powietrzu dało się zawiesić nie tylko siekierę, ale i średniej wielkości samochód osobowy. Kibice z zaciekawieniem patrzyli na konflikt Nickiego Pedersena z Matejem Zagarem, aferę pomiędzy tym pierwszym i Chrisem Holderem w 2012 roku w Toruniu czy regularną bijatykę Emila Sajfutdinowa ze Scottem Nichollsem podczas Grand Prix w Cardiff. Polscy kibice żywiołowo dyskutowali o środkowym palcu pokazanemu Pedersenowi przez Macieja Janowskiemu czy nokautującym ciosie, jaki Tomaszowi Gollobowi zadał pięścią Craig Boyce. Środowisko żużlowe podczas wspomnianych zdarzeń zachowało się wzorowo i jawnie potępiało jakiekolwiek środki agresji stosowane przez zawodników. Dziś czarny sport jest o wiele bardziej dżentelmeński co było widać chociażby po zeszłorocznej - niezwykle zaciętej na torze - walce o mistrzostwo świata, w czasie której Bartosz Zmarzlik i Artiom Łaguta sprawiali wrażenie dobrych przyjaciół. Wszyscy cieszyliśmy się z towarzyszącego dyscyplinie spokoju, ale teraz należy zadać sobie pytanie czy tego typu kulisy zainteresują widzów z kanapy nie mających na co dzień pojęcia o czarnym sporcie.