W zasadzie na temat kariery Szweda można by napisać grubą książkę albo i dwie. Rickardsson był zawodnikiem, który przerastał długimi okresami resztę stawki sportowo oraz organizacyjnie. Miał w latach 90-tych rzeczy, które u innych pojawiły się dopiero w XXI wieku. Pracujący u niego kiedyś Tomasz Suskiewicz mówił później, że Tony swoim profesjonalizmem przerastał wszystkich o klasę. Atutem Rickardssona był przede wszystkim sprzęt. Jego popisowym numerem było takie wyjście ze startu, że rywale już na pierwszym łuku mieli 5 metrów straty. Większość wyścigów z jego udziałem tak właśnie wyglądała. Gorzej było, jak start mu nie wyszedł. Wówczas Rickardsson męćzył się niemiłosiernie. Kibice w Zielonej Górze do dziś pamiętają walkę mistrza świata z... Alanem Marcinkowskim, którego Szwed pokonał dopiero pod koniec biegu. Ogólnie większość przegranych przez Rickardssona biegów to właśnie te, w których nie zabrał się spod taśmy. Wielu zarzucało mu, że wygrywa tylko dzięki sprzętowi, bo na trasie już taki dobry nie jest. To oczywiście głupia teoria, bowiem nawet najlepszy sprzęt nie jest w stanie pojechać za zawodnika. Tony może nie miał techniki jak Gollob, ale jeździć potrafił. I to właśnie dla Golloba Szwed był prawdziwym przekleństwem. Coś w rodzaju Simona Ammanna i Adama Małysza. Zawsze gdy Gollob był w najwyższej formie, pojawiał się Rickardsson w jeszcze wyższej. Dopiero, gdy Szwed zjechał ze sceny to nasz mistrz zdobył złoto w GP. Przez wiele lat rywalizowali ze sobą nie tylko w GP, ale także w lidze polskiej czy szwedzkiej. Gollob często z Rickardssonem wygrywał, ale nie potrafił przenieść tego na starty w cyklu. Choć mieli kilka starć, darzyli się zawsze sporym szacunkiem i potrafili powiedzieć to w mediach. Oprócz sześciu tytułów mistrza świata, Rickardsson to także pięciokotny zdobywca medali innego koloru, ośmiokrotny mistrz Szwecji i czterokrotny drużynowu czempion globu. Jest jednym z najbardziej utytułowanych żużlowców w historii tej dyscypliny. Z pewnością mógł zdobyć jeszcze więcej, ale nieco przedwcześnie zakończył karierę. W ostatnich latach startów Tony'emu przytrafiło się kilka poważnych wypadków. Jak na żużlowca to w sumie nic nowego, ale Szwed mimo dużego szczęścia przez całą karierę (a ono w końcu sprzyja lepszym), miał wybitnego niefarta w jednej kwestii. Niemal każdy jego upadek kończył się uderzeniem głową. W szwedzkich mediach swego czasu głośno było po publikacji zdjęcia z zawodów, na którym był leżący nieprzytomny Rickardsson ze strużką krwi wylatującą mu z ust. Niestety, ale jak wiemy lepiej jest 3 razy się połamać niż raz uderzyć głową. Rickardsson po ostatniej kraksie widział już do góry nogami i lekarze powiedzieli wprost: kolejny upadek może źle się skończyć. To go bardzo wystraszyło. Nie dokończył cyklu GP w 2006 roku i jesienią zjechał ze sceny. Wolał nie kusić losu, bo swoje już zdobył. Przez wiele lat Rickardsson był dla rywali niedoścignionym wzorem. Przyjeżdżał na zawody z rodziną, rozstawiał swój dom na kółkach i na luzie spędzał czas przed zawodami. Charaktertstyczny też był jego grill przed wieloma meczami. Szwed uwielbiał potrawy przygotowywane w ten sposób i pod wielkim namiotem rozstawionym w parku maszyn obok jego pojazdu, często unosił się zapach grillowanego mięsa. Tym luzem też pokonywał przeciwników, bo widzieli, że on jest pewny zwycięstwa już przed zawodami. Niejako godzili się z porażką jeszcze przez pierwszym biegiem. Szkoda, że po czynnej karierze nieco odsunął się od żużla. Początkowo był menedżerem Antonio Lindbaecka, pomagał też Andreasowi Jonssonowi. Wielu wierzyło, że któryś z nich będzie w stanie choć w jakimś stopniu nawiązać do wielkich sukcesów swojego mentora, ale to się nie stało. Przez lata także Fredrik Lindgren był uważany za wielką nadzieję szwedzkiego żużla, lecz długie lata nie umiał potwierdzić potencjału. Obecnie to jeden z najlepszych żużlowców świata i być może przyszły mistrz świata. Ma 35 lat, a w tej dyscyplinie to wcale nie jest jeszcze tak dużo. Nie spełnił się jako trener, ale został celebrytą. Wziął udział w szwedzkiej edycji "Tańca z Gwiazdami", dzięki czemu dał się poznać także od tej, normalnej, ludzkiej strony. Często żużlowcy nakładają swego rodzaju maskę, która jest rodzajem psychologicznej gry. Rickardsson znany był z raczej chłodnego i niezbyt towarzyskiego podejścia do ludzi, ale poza torem był i nadal jest duszą towarzystwa. Przydałoby się, by wrócił do żużlowego środowiska, bo jego wiedza dla któregoś z młodych zawodników może okazać się po prostu bezcenna. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź