To cud, że został żużlowcem Sam Ermolenko od najmłodszych lat pasjonował się motocyklami. Lubił o nich rozmawiać, oglądać je i oczywiście na nich jeździć. Swoich sił próbował na różnego typu sprzęcie jako dziecko, a potem nastolatek. Niestety, przekonał się, co to znaczy młodzieńcza fantazja i brawura. Jako 16-latek uległ bardzo poważnemu wypadkowi na motocyklu. Doznał wielokrotnego złamania i mnóstwa innych obrażeń. Na logikę - powinien był pomyśleć "nigdy więcej jazdy". Wiemy jednak dobrze, że tam gdzie kończy się logika, zaczyna się żużel. Ermolenko mimo inwalidztwa (miał jedną nogę krótszą i utykał) nie porzucił pasji i zdecydował się uprawiać speedway zawodowo. Zmuszony był, by korzystać ze specjalnego buta. Nie tylko w życiu, ale także na torze. Miało to zminimalizować skutki urazu z czasów młodości i przede wszystkim dać zawodnikwowi poczucie, że - jakby nie patrzeć - kalectwo, nie będzie dla niego przeszkodzą w rywalizacji na torze. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że Ermolenko naprawdę ma problemy nawet z prostymi czynnościami, takimi jak chodzenie i to w wolnym tempie. Gdy jednak wsiadał na motocykl, wstępował w niego demon. Nagle zapominał o tym, że z jego nogi jeszcze jakiś czas temu dało się stworzyć puzzle do ułożenia. Mimo świadomości, że nie jest okazem zdrowia, nie odpuszczał na torze. Słynął z brawurowych i widowiskowych akcji, które fani pamiętają do dziś. Problemem dla Sama była ogólnie duża urazowość. Był zawodnikiem często łapiącym różne kontuzje, a biorąc pod uwagę to, ile ich łącznie w życiu miał, długość jego kariery należy oceniać jako rzecz niebywałą. Czasem zawodnik poddaje się po pierwszym urazie, a tu mamy przykład żużlowca, który nie zrezygnował z jazdy, mimo że nie mógł chodzić. To także doceniali kibice, bo nawet z trybun było widać charakterystycznie utykającego Ermolenkę, który jednak nic sobie z tego nie robił. I osiągnął w żużlu więcej niż 3/4 jego pełnosprawnych rywali razem wziętych. Jadę na zawody, bez medalu nie wracam Sam Ermolenko zdobył po kilka różnego koloru medali w zasadzie w każdej imprezie, w jakiej miał możliwość startować. Jako najważniejszy sukces Amerykanina należy wskazać ten z 1993 roku, kiedy to sięgnął w Pocking po indywidualne mistrzostwo świata. Oprócz tego w trójce najlepszych był jeszcze trzykrotnie: Bradford 1985, Amsterdam 1987 oraz 1995 roku już podczas cyklu GP. We wszystkich tych przypadkach kończył rywalizację z brązem. Jest także mistrzem świata drużynowo oraz parowo i wielokrotnym srebrnym czy brązowym medalistą tych imprez. Jeśli rzucić okiem na jego statystyki, to tak naprawdę praktycznie każdy ważny śiatowy turniej Ermolenko kończył z jakimś medalem. Co jasne, był także mistrzem swojego kraju oraz wygrywał indywidualne mistrzostwa lig brytyjskich. Łącznie był sześć razy mistrzem świata, pięć razy wicemistrzem i dziesięć razy brązowym medalistą w różnego rodzaju odmianach tejże imprezy. To każe klasyfikować go w gronie najwybitniejszych zawodników w historii dyscypliny, a pamiętajmy, że mówimy o człowieku, który był niepełnosprawnym. Ermolenko oczywiście pokazywał się także w ligach zagranicznych i odnosił w nich sukcesy, był mistrzem Polski, Szwecji czy Wielkiej Brytanii. W każdym z tych tytułów miał swój udział, niejednokrotnie będąc liderem drużyny sięgającej po złoto. W lidze polskiej po raz pierwszy pojawił się w 1992 roku i od razu "wszedł z buta", jak to na Ermolenkę przystało. Jego Polonia Bydgoszcz zdobyła złoto, a rok później srebro w Drużynowych Mistrzostwach Polski. Po słabszym sezonie 1994 odszedł z klubu. Jeździł także w J.A.G. Speedway Łódź, Włókniarzu Częstochowa, Wybrzeżu Gdańsk, ponownie w Łodzi, a na zakończenie sportowej kariery w Polsce odwiedził także Opole i Warszawę. W ostatnich latach startów coraz częściej jednak przeplatał dobre występy ze słabszymi i czasem w Kolejarzu mieli o to pretensje. Cały czas bowiem na tym poziomie rozgrywkowym Ermolenko był wielką gwiazdą, od której można i trzeba było sporo wymagać. Duma dla jednych, wspomnienia dla innych Mimo wszystko jednak po 20 latach od występów Sama w barwach opolskiego klubu, miejscowe środowisko odczuwa dumę, że mogło mieć w składzie mistrza świata. Na stronie klubu widzimy nawet wzmiankę o tym, że w historii Kolejarza reprezentowało dwóch czempionów - oprócz Ermolenki oczywiście także pierwszy nasz mistrz świata, Jerzy Szczakiel. Dla drugoligowego ośrodka to duma, że ktoś taki mógł zakładać plastron tej drużyny. Choć występy Ermolenki były różne, to jednak został dobrze zapamiętany i w Opolu jest szanowany. Podobny stosunek mają do niego kibice w Bydgoszczy. - Mój idol z lat dzieciństwa? No wiadomo, byli Gollobowie czy Dołomisiewicz. Ale Ermolenko to był kozak! Człowiek inaczej wtedy do tego wszystkiego podchodził. Mistrz świata z Ameryki, to musiał być ktoś. Fajnie się na niego patrzyło na torze. A do tego nie był jakiś taki obcy, jak wielu zawodników z zagranicy. To był nasz, bydgoski Sam. Szkoda, że w Polonii pojeździł tylko trzy lata, bo mógł osiągnąć z klubem znacznie więcej. W każdym razie dla mnie oprócz Gollobów to właśnie Ermolenko jest ikoną klubu lat dziewięćdziesiątych - mówi nam pan Artur, kibic żużla z Bydgoszczy, który w latach 90-tych był nastolatkiem. Mimo że od zakończenia kariery Amerykanina minęło już kilkanaście lat (oficjalnie zjechał ze sceny w 2007 roku), to jak widać, nadal jest żywnie wspominany przez kibiców. Obcokrajowcy początków lat dziewięćdziesiątych mieli nieco łatwiej zostać ikoną - dla fanów byli kimś w rodzaju przybyszy z kosmosu, bowiem wcześniej o nazwiskach takich jak Ermolenko czy Nielsen w polskiej lidze można było tylko pomarzyć. Nie zmienia to jednak faktu, że swoją sportową postawą Sam zapracował na to, by dla kibiców być kimś więcej niż tylko jednym z wielu obcokrajowców w historii klubu. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź