Wyszedł po ziemniaki Piotr Protasiewicz od samego początku wydawał się świetnym materiałem na żużlowca. Jego ojcem był bowiem zawodnik Falubazu - Paweł, srebrny medalista Srebrnego Kasku z sezonu 1970. Tata nie był jednak do końca przekonany do planów syna. - Ze względu na jego zawód, ale też moją młodzieńczą werwę i to, jak zachowałem się w niektórych sytuacjach miał bardzo nadszarpnięte nerwy - wspomina żużlowiec w jednym z odcinków programu "Czarny Charakter" stacji nsport+. Jeden z jego pierwszych treningów przypadł na dzień tapetowania jego rodzinnego mieszkania. Ojciec zabraniał mu wyjścia na trening. Protasiewicz umówił się wówczas ze swoją mamą i ta w odpowiednim momencie poprosiła go, by wyszedł z domu... kupić ziemniaki na obiad. Młody adept rzecz jasna od razu udał się do warsztatu i na stadion. Pech chciał, że właśnie tego dnia zaliczył swój pierwszy upadek. - Prędkość co prawda żadna, ale jednak nie było jeszcze wówczas takich ochraniaczy jak teraz, więc byłem poobijany. Poprosiłem jeszcze mechanika klubowego, by zadzwonił do taty, bo po prostu bałem się, że mogę nie dożyć kolejnego dnia - śmieje się Protasiewicz. - Wracając, odmawiałem modlitwy. Stałem pod drzwiami i bałem się wejść. W końcu wszedłem i od razu skoczyłem do książek, żeby jakoś załagodzić sytuację. Po trzech sekundach usłyszałem wołanie: "Chodź tu!", "Siadaj". Ja oczywiście próbuję usiąść, a tata wówczas: "Co, raz nie pojechałem i już dupę obiłeś, tak?" - wspomina żużlowiec, który licencję w barwach Falubazu zdał w maju 1991 roku. - Bałem się syna na żużlu, dlatego że znam ten sport i wiem dobrze, co to znaczy - wyznawał w telewizji pan Paweł. -Na początku nie myślałem, że to tak pójdzie. Traktowałem to jako motywację do nauki. Powiedziałem mu, że jak zda egzaminy do szkoły średniej, to pozwolę mu na dwa treningi. Okazało się jednak, że on pod koniec tego drugiego koślawo, bo koślawo, ale jechał ślizgiem! Tamtejsi eksperci zaczęli mnie wówczas namawiać, bym pozwolił mu dalej jeździć. No i uległem - opowiada. Pierwszy mistrz juniorów z Polski Protasiewicz nie zagrzał zbyt długo miejsca przy Wrocławskiej 69. W klubie działo się coraz gorzej, więc zdecydował się na odejście do Sparty Wrocław już jako dziewiętnastolatek, by w stolicy Dolnego Śląska jak najbardziej wykorzystać dwa ostatnie lata w kategorii juniora. Sezony 1995 i 1996 okazały się dla niego świetnym okresem. W pierwszym roku zdobywał razem z wrocławianami drużynowe mistrzostwo Polski, a jako 21-latek złoty medal indywidualnych mistrzostw świata juniorów w niemieckim Olching zostawiając w pokonanym polu Nickiego Pedersena, Wiesława Jagusia czy Scotta Nichollsa. Był to pierwszy w historii młodzieżowy czempionat globu zdobyty przez zawodnika znad Wisły. Po zakończeniu wieku juniora zdecydował się na kolejną zmianę barw klubowych - trafił do Polonii Bydgoszcz. Protasiewicz znacznie przyczynił się do tego, iż druga połowa lat dziewięćdziesiątych uważana jest powszechnie za złotą erę tego klubu. W ciągu jego 6-letniego pobytu w klubie Gryfy zdobyły 5 medali Drużynowych Mistrzostw Polski - 4 złote i 1 brązowy. Na podium nie udało im się wskoczyć tylko w 1999 roku. Bydgoszczanie zdominowali wówczas co prawda fazę zasadniczą, jednak w play-offach musieli radzić sobie bez 24-letniego zielonogórzanina i Tomasza Golloba, którzy uczestniczyli w groźnej kolizji podczas finału Złotego Kasku we Wrocławiu.