Szanowany przez Golloba Choć to tekst o Loramie, to jednak absolutną koniecznością jest wspomnienie o wyjątkowej relacji jaką miał z Brytyjczykiem Tomasz Gollob. Polak bardzo go szanował. Wszystko dlatego, że Loram wyłamał się z "antygollobowej" koalicji, jaka zawiązała się w latach 90-tych, kiedy brawurowo jeżdżący Gollob pojawił się w mistrzostwach świata i zaczął rozstawiać rywali po kątach. Nie znosili go, ale nie tylko z powodu jego stylu jazdy, który był - nie oszukujmy się - faktycznie często na pograniczu faulu. Rywali z USA, Szwecji, Danii czy Wielkiej Brytanii raziło przede wszystkim co innego: jak człowiek z jakiejś Polski może przyjechać i nas pokonywać? Nie dopuszczali do siebie takiej myśli i porażka z Polakiem była dla nich jak splunięcie w twarz. Zastanawiano się, co takiego można by zrobić, by Gollobowi uprzykrzyć życie. Sportowo było to coraz trudniejsze, bo młody zawodnik z roku na rok był lepszy i nieuchronnie dla rywali zmierzał po tytuł mistrza świata. Niechęć do Polaka najlepiej pokazała jednak sytuacja z Hackney, kiedy to Craig Boyce uderzył Golloba, a reszta stawki GP zrzuciła się na karę, którą otrzymał Australijczyk. To dobitnie świadczyło o tym, jak bardzo Tomasza nie lubili. Gest solidarności miał pokazać, że środowisko ma dość ostrej jazdy Golloba (czytaj: ma dość jego zwycięstw). Był jednak człowiek, który miał inne zdanie. Tym człowiekiem był Mark Loram. W latach dziewięćdziesiątych już jeden z czołowych żużlowców świata i regularnie kończący cykl w czołówce klasyfikacji. Brytyjczyk nie złożył się na karę dla Boyce'a. Żeby była jasność: nie trzymał też otwarcie strony Golloba. Po prostu zachował wielką klasę i nie mieszał się w nieswoje sprawy. Polakowi bardzo to zaimponowało. Wspominał o tym nawet jego ojciec Władysław, we wspomnieniach z kariery syna. Mówił, że Gollob Lorama szanował za to, że miał własne zdanie i nie trzymał się ze wspomnianą koalicją. Zachowanie Lorama faktycznie było godne pochwalenia. W zasadzie jako jedyny wyłamał się ze zmowy. Stabilizacja kluczem do mistrzostwa Loram przez długi czas kręcił się coraz bliżej podium w GP, ale jakoś nie mógł na nie trafić. Osiągnął pewną stabilizację, ale na niezadowalającym dla niego poziomie: był kolejno szósty, siódmy, piąty i znowu piąty na koniec cyklu. Po drodze zdarzyła mu się jedna wpadka w sezonie 1998, kiedy to ukończył rywalizację na dziesiątym miejscu. Generalnie jednak należał do światowego topu, ale wielu mówiło, że pewnego poziomu nie przeskoczy. Tymczasem w sezonie 2000 jego niebywała stabilizacja pozwoliła mu sięgnąć po złoto w indywidualnych mistrzostwach świata. Loram zrobił to, nie wygrywając ani jednego turnieju! W żadnym jednak nie zdobył mniej niż 14 punktów. I to było najważniejsze. Mistrzostwo Lorama nie było sensacją, ale na pewno w jakimś stopniu niespodzianką. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że Brytyjczyk jest równy i nie miewa wpadek, ale wydawało się, że wygrywa zbyt rzadko, by sięgnąć po tytuł. W momencie zdobywania złota Loram miał na koncie tylko dwa zwycięstwa w poszczególnych turniejach GP. Oczywiście był już żużlowcem utytułowanym: wicemistrzem świata juniorów, mistrzem Wielkiej Brytanii czy medalistą Drużynowych Mistrzostw Świata. W czasach Lorama byli jednak na świecie żużlowcy pretendujący do złota znacznie bardziej: Gollob, Rickardsson, Crump czy Hamill. Koniec końców, każdy z wymienionych został mistrzem świata minimum raz. Brytyjczyk był także bardzo ceniony w polskiej lidze, gdzie znowu spotkał się z Tomaszem Gollobem. W 2002 roku wspólnie z nim oraz jego bratem Jackiem, Toddem Wiltshirem i Piotrem Protasiewiczem poprowadzili bydgoską Polonię po ostatnie mistrzostwo Polski w dotychczasowej historii. Loram był jak zwykle bardzo równy i tak naprawdę nie zawiódł w żadnym meczu. Łącznie w rozgrywkach nad Wisłą zdobył sześć medali: wspomniane złoto z Polonią, dwa srebra z Apatorem oraz trzy brązy: dwa z Apatorem i jeden z Polonią. Jeździł także w Częstochowie, Lesznie, Ostrowie, Gorzowie oraz Rybniku. Tam jednak takich sukcesów nie miał. Życie go nie oszczędzało Po największych sukcesach w indywidualnej oraz drużynowej karierze Lorama, jego poziom sportowy zaczął widocznie spadać. Nie był już taką pierwszoplanową postacią w zespołach ligowych, wypadł z cyklu GP, w którym i tak prezentował się już wyraźnie słabiej. Sezon 2004 zakończył dopiero na 17. miejscu. Więcej w elicie się nie pojawił. Startował już także w coraz słabszych klubach, bowiem w ekstralidze nie był już tak skuteczny. Miał jednak ambitne plany, by wrócić na najwyższy poziom. Choć w polskiej lidze jeździł w KM Ostrów, któremu do walki o medale było daleko, Loram nie zrażał się tym. Chciał to potraktować jako przejściowy okres w karierze. Niestety, u progu sezonu 2007 doznał paskudnej kontuzji. Po upadku w Ipswich miał bardzo skomplikowane złamanie nogi, którego leczenie było długotrwałe i żmudne. Loram nie poddał się i chciał wrócić do ścigania. Lekarze obawiali się, że po tak fatalnym urazie w zaawansowanym sportowo wieku (zawodnik miał 36 lat) będzie trudno znów jeździć na wysokim poziomie, do którego wszystkich przyzwyczaił. Ostatecznie, mimo heroicznej walki nie udało mu się wrócić do profesjonalnego sportu. Śmiało można zatem powiedzieć, że upadek w Ipswich zakończył jego przygodę ze speedwayem. Przygodę wspanaiałą, o której wielu może pomarzyć. Gdy Loram dochodził do siebie po kontuzji, przytrafiło mu się kolejne nieszczęście, tym razem znacznie większe. Jego syn zginął w wypadku samochodowym. 18-letni Rhys został potrącony przez dostawczego Nissana i doznał poważnych obrażeń głowy. Chłopak przez chwilę próbował swoich sił jako żużlowiec, ale szybko dał sobie spokój i zajął się motocrossem. Mark Loram po tym wydarzeniu wycofał się z życia publicznego na jakiś czas. Obecnie czasem pojawia się w studiu jako ekspert. Być może kiedyś zajmie się pracą trenera. Ma przecież mnóstwo doświadczeń, które może przekazać młodzieży. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź