Obraził kibiców, potem się z tego tłumaczył W zasadzie od momentu pojawienia się na żużlowych torach, Jason Crump zwracał na siebie uwagę. Nie tylko przez charakterystyczny, rudy kolor włosów. Zawodnik miał także niezły temperament, o czym niejednokrotnie przekonali się zarówno rywale z toru, jak i kibice. Gdy podczas pierwszej edycji Drużynowego Pucharu Świata w 2001 roku we Wrocławiu był niemiłosiernie wygwizdywany. Jeździł fenomenalnie, a polscy fani wiedzieli już, że z takim Crumpem Australii pokonać się nie da. To ich denerwowało, zwłaszcza że byliśmy gospodarzami tych zawodów. Sfrustrowany zawodnik dał się ponieść emocjom i postanowił odwdzięczyć się kibicom za nieprzyjazną postawę. Po jednym z biegów zaczął robić rundki wokół toru wypinając tyłek w kierunku trybun, dając do zrozumienia, gdzie ma zachowanie kibiców. To tylko ich podkręcało, a gwizdy były coraz mocniejsze. W kierunku Crumpa leciały też pojedyncze przedmioty. Zawodnik jednak niczym się nie przejmował i dalej jeździł w najlepsze. Sama sytuacja wywołała tyle samo śmiechu, co zażenowania i wiele osób mocno Crumpa krytykowało. Mówiono, że taki żużlowiec nie powinien był dać się sprowokować, a na gwizdy trzeba być przygotowanym zawsze. Nie bez winy byli tu oczywiście też kibice, ale gwizdanie na danego zawodnika to ich prawo. Sam Australijczyk wymyślił sobie ciekawy sposób na wytłumaczenie swojego zachowania. Stwierdził, że on wcale nie chciał nikogo obrazić i w ogóle to jego gest nie był skierowany do kibiców. Wypinanie tyłka w jego rozumieniu miało być... eksponowaniem loga jednego ze sponsorów, które było umiejscowione właśnie w tym specyficznym punkcie, w którym plecy łączą się z nogami. Tego tłumaczenia ostatecznie rzecz jasna nikt nie kupił, bo zachowanie Crumpa było ewidentne. Koniec końców sprawa rozeszła się po kościach, a w kolejnych latach stosunek zawodnika do wrocławskich kibiców (i odwrotnie) uległ wielkiej zmianie. Czas leczy rany Po tamtych ekscesach zapewne każdy kibic w stolicy Dolnego Śląska powiedział sobie, że Crumpa nigdy w życiu nie zaakceptuje w miejscowej drużynie. Podobnie myślał sam zawodnik. W żużlu jednak dobrze znamy dalszy ciąg takich historii. Nie ma postanowienia, którego nie można by było złamać. Jason był wówczas jednym z najlepszych żużlowców na świecie i rokrocznie zdobywał medale w GP. W 2004 roku został po raz pierwszy indywidualnym mistrzem świata. We Wrocłąwiu takiego kogoś potrzebowali, by zdobyć upragniony tytuł. - Tylko jak to zrobić, bo po czymś takim znów jeździł u nas - zastanawiano się. Znów, bo Crump w 1995 i 1999 roku reprezentował już ówczesną Spartę. Postanowiono, że nie ma rzeczy niewybaczalnych. Crump na sezon 2006 dołączył do Atlasu Wrocław i poprowadził ekipę po złoty medal Drużynowych Mistrzostw Polski. Z człowieka znienawidzonego, stał się uwielbianym. To dowodzi, jak łatwo wynik sportowy może przysłonić negatywne wydarzenia z przeszłości. W przypadku Crumpa odbyło się to w tempie porównywalnym do szybkości działania Penigry, a więc leku na problemy z erekcją. To właśnie ten specyfik Australiczyk reklamował, gdy był zawodnikiem wrocławskiego zespołu. Jako że każde źródło pieniędzy jest dobre, żużlowiec nie zawahał się ani przez chwilę, choć dla wielu było to kontrowersyjne. Rok później wrocławianie ukończyli rozgrywki na trzecim miejscu, co także należało rozpatrywać w kategorii sukcesu, choć oczywiście apetyty były większe. Pobyt w Atlasie miał też dla Crumpa inną wartość, poza zdobytymi medalami. To możliwość współpracy z Markiem Cieślakiem, którego wielokrotnie chwalił. Jason dołączył tym samym do grona żużlowców będących fanami trenerskiego fachu Cieślaka. Dobrze wiemy, jakie ma to znaczenie, nawet w przypadku podpisywania kontraktów. Kluby posługują się nawet tzw. metodą "na Cieślaka", proponują umowę i przypominają, że dany zawodnik w ich zespole będzie miał szansę pracy z tym szkoleniowcem. Ciągnie wilka do lasu Jason Crump na podium końcowej klasyfikacji GP stawał aż dziesięć razy z rzędu i dzierży rekord wspólnie z Ove Fundinem. Poza tą dwójką, nikt tak długo nie utrzymywał się w trójce. Blisko medalu był także w 2011 roku, ale ostatecznie skończył na czwartym miejscu. Kolejny rok był jednak dla niego słabszy, a taki zawodnik nie zwykł akceptować porażek. Dopiero szósta lokata na koniec cyklu sprawiła, że Crumpowi się odechciało. Jako że trapiły go także kontuzje, w grudniu 2012 roku przekazał szokującą dla wielu informację o zakończeniu kariery żużlowej. Miał wówczas 37 lat, co jak na żużlowca nie było zbyt zaawansowanym wiekiem. Mówił jednak, że decyzja jest nieodwołalna i dobrze przemyślana. Odciął się nieco od żużla i skupił się na rozwijaniu kariery swojego syna. Środowisko czasem jednak sobie o nim przypominało. Gdy w 2017 roku ROW Rybnik desperacko szukał wzmocnień po wpadce Grigorija Łaguty, prezes Krzysztof Mrozek próbował różnych rozwiązań. Skontaktował się także z Crumpem, ale temat szybko upadł. - Był gotów wrócić, ale jego oczekiwania finansowe prawie mnie przewróciły - mówił. Trudno ocenić, o jakiej kwocie mowa, ale zapewne Crump bardzo wysoko wycenił sobie ponowne podjęcie ryzyka na torze i konieczność opuszczenia Australii. Po latach jednak sam zdecydował, że wróci do żużla. Nieco ponad rok temu usłyszeliśmy jeszcze bardziej zaskakującą wiadomość. Jason Crump wraca do żużla. Choć odwołany sezon w Anglii nieco pokrzyżował mu plany, to jednak 45-letni żużlowiec pokazał się w wielu zawodach, pozostawiając po sobie świetne wrażenie. Potrafił pokonywać wschodzące gwiazdy speedwaya, takie jak Daniel Bewley. Notował wpadki, ale wynikały one zapewne z braku objeżdżenia po tylu latach bez ścigania w zawodach. Do sezonu 2021 Jason podchodzi bardzo poważnie, a sami kibice są bardzo ciekawi jego postawy. Ponoć miał propozycje z kilku polskich klubów, ale na razie odmawia. Na razie, bo kto wie, czy w przypadku dobrej postawy w Anglii, nie postanowi zawiesić poprzeczki jeszcze wyżej. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź