Sukces rodzi się w bólach Karierę sportową postanowił rozpocząć niejako kopiując pomysł brata, Alfreda. W 1978 roku zdał egzamin na licencję i dołączył do składu Falubazu Zielona Góra. Niewiele brakowało, a do tego by nie doszło. Jan Krzystyniak po rozpoczęciu treningów żużlowych odczuwał swego rodzaju zniechęcenie. Dopiero interwencja brata przywróciła mu zapał. Były żużlowiec przyznaje, że do sukcesów sportowych doprowadziły go właśnie porady brata i niezwykły upór, który pomagał mu w zmaganiach z codziennymi problemami. Krzystyniak jeździł bowiem w czasach, kiedy sam żużel nie wystarczył do utrzymania. Do dziś pamiętam jak Alfred przekonywał mnie, że to nie zębatki decydują o szybkiej jeździe, a jedynie umiejętne regulowanie manetką gazu. Wziąłem sobie to do serca i całą karierę przejechałem na jednej zębatce - wspominał na łamach Przeglądu Sportowego. - Wyjeżdżałem z domu o piątej rano i wracałem o jedenastej w nocy. Robiłem tak przez dwa lata. Dziś nikt by tego nie wytrzymał. Chęć do żużla była jednak tak ogromna. To było cierpienie - osiem godzin w fabryce, kilka w szkole i następnych parę na treningu, wielokrotnie z kontuzjami. W szkole siedziałem na książkach, bo tak mnie bolało po niektórych urazach. Dla obecnie jeżdżących żużlowców taki tryb życia jest nie do zaakceptowania. Czasy się zmieniły i niewielu zawodników pracuje poza torem. Robią to tylko ci, którzy z samej jazdy nie wyżyją. W trakcie pierwszej fali pandemii COVID-19 znaleźli się też tacy, którzy pracowali, by podtrzymać swoją płynność finansową i zająć czymś głowę w trudnych czasach. Nicolai Klindt na przykład zatrudnił się w supermarkecie Tesco. Dla Jana Krzystyniaka takie życie było normą. Pracownik fabryki medalistą IMP Konieczność łączenia w życiu dwóch rzeczy nie przeszkodziła Krzystyniakowi w osiągnięciu dużych rzeczy na skalę krajową. Jest dziewięciokrotnym mistrzem Polski różnych kategorii. Reprezentował w karierze aż pięć klubów, co w tamtych czasach było raczej rzadkim zjawiskiem. Oprócz rodzimego Falubazu, jeździł także w Lesznie, Rzeszowie, Pile oraz Ostrowie, gdzie zakończył przygodę ze speedwayem. Już w wieku 30 lat zapisał się w historii dyscypliny, zdobywając tytuł DMP aż pięciokrotnie. Dobrze radził sobie także w zawodach indywidualnych. Co prawda nigdy nie udało mu się zdobyć złotego medalu IMP, ale dwa razy był tego bardzo blisko. W latach 1988-89 kończył turnieje ze srebrnym medalem. Jest zwycięzcą wielu prestiżowych imprez, takich jak Złoty Kask, Łańcuch Herbowy czy memoriał Alfreda Smoczyka (dwukrotnie). W lidze prezentował bardzo równy, solidny poziom. Dlatego też regularnie reprezentował swoje zespoły na finałach MPPK, z których zresztą przywiózł cztery złote medale. Wpisał się w dość typowy trend wielu żużlowców w tamtym czasie. W skali krajowej był zawodnikiem bardzo uznanym, lecz nie potrafił przenieść tego na arenę międzynarodową. Dwa razy kwalifikował się jedynie do finałów kontynentalnych IMŚ. Zarówno w Lonigo 1987, jak i Norden 1990 mu się nie powiodło. Dołączył zatem do grona Polaków, którzy w poważnej rywalizacji międzynarodowej nie zaistnieli, mimo świetnych wyników w rodzimych rozgrywkach. Kopnął czy nie kopnął? Tak i w trakcie, jak i już po zakończeniu kariery, Jan Krzystyniak był osobą kontrowersyjną. Najbardziej pamiętną sytuacją z jego żużlowych startów była scysja z Ryszardem Dołomisiewiczem podczas ligowego starcia w Bydgoszczy w 1988 roku. Po biegu zawodnik Unii Leszno podjechał bardzo blisko rywala i dotknął go, a ten spadł z motocykla i zwijał się z bólu. Rozpętała się awantura, a Krzystyniaka uznano za winnego i zdyskwalifikowano. Mówiono, że po prostu kopnął Dołomisiewicza w kontuzjowaną nogę. Obecnie zarówno jeden, jak i drugi nie rozpamiętują tej sprawy, a sam Krzystyniak mówi, że wszystko zostało rozdmuchane. Po zakończeniu kariery w 1998 roku Jan Krzystyniak zajął się pracą trenera. Pracował w Lesznie, Częstochowie oraz Gnieźnie. Obecnie jednak nieco odsunął się od tego, ale nadal jest blisko ukochanej dyscypliny. Chodzi na zawody, chętnie służy jako ekspert. Nie boi się mocnych i odważnych słów, za które często jest zresztą krytykowany. On sam mówi, że to nie kwestia bycia kontrowersyjnym, a zwyczajnie szczerym. Społeczeństwo jednak szczerych ludzi nie lubi i Krzystyniak zapewne miał okazję się o tym przekonać. Tak czy inaczej, wydaje się, że tak utytułowany w żużlu człowiek może jeszcze spokojnie pomóc niejednemu zawodnikowi. Niekoniecznie jako trener drużyny, ale nawet jako doradca (tak jak np. Sebastian Ułamek u Mateja Zagara czy Lukasa Fienhage). Jan Krzystyniak ma 62 lata, a biorąc pod uwagę aktywność osiem lat starszego Marka Cieślaka, bez problemu może być w środowisku jeszcze długi czas. Choć Jan Krzystyniak karierę żużlową zawdzięcza w dużej mierze bratu, to jednak w znacznym stopniu przebił go swoimi osiągnięciami, bo miał zwyczajnie większy talent. Alfred Krzystyniak to także medalista DMP, ale tylko dwukrotny. Jeździł na żużlu sześć lat, cały ten okres spędził w klubie z Zielonej Góry. Zmarł w 2018 roku. Jego brat do dziś podtrzymuje, że wzorował się na nim. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź!