Drugi Smoczyk Po zakończeniu II wojny światowej mieszkańcy Leszna rozpoczęli błyskawiczną odbudowę sportu motocyklowego w swoim mieście. Ta stosunkowo niewielka wielkopolska miejscowość bardzo szybka zapisała się w pamięci kibiców z całej Polski jako żużlowa stolica kraju. Pasji do czarnego sportu wśród leszczynian nie zdusiła nawet tragiczna śmierć w wypadku motocyklowym ich ulubieńca - pierwszego powojennego indywidualnego mistrza Polski, Alfreda Smoczyka. 5 lat po śmierci wielkiej legendy na jego macierzystym torze w Lesznie zadebiutował 18-letni wówczas Henryk Żyto. Jak wspominał na łamach "Sportowych Faktów" dziennikarz Stefan Smółka, w tym samym roku w wypadku motocyklowym zginął przyjaciel i żużlowy mentor Żyty - Stanisław Kowalski. Później Henryk czuł się zobowiązany spłacić dług wobec zmarłego kolegi i pomagał w wejściu do czarnego sportu jego bratu - Jerzemu, który u schyłku swojej kariery również zginął na motocyklu. W Lesznie od razu dostrzeżono jego talent i obwołano następcą Alfreda Smoczyka. Spory wpływ na akurat taką opinię miało zapewne zdominowanie przez niego nad wyraz prestiżowego memoriału zmarłej legendy. Żyto triumfował w nim łącznie aż 6 razy! Pierwsza seria zwycięstw przypadła na lata 1957-59, a kolejna w sezonach 1962, 63 i 64. Wygrał w rybnickiej twierdzy Na miano "drugiego Smoczyka" zasłużył również innym sukcesem - zwycięstwem w finale Indywidualnych Mistrzostw Polski w sezonie 1963. Co prawda po mistrzostwie Smoczyka na najwyższym stopniu podium stanął także - już w 1950 roku - Józef Olejniczak z Unii Leszno, jednak tamten triumf został wyraźnie przyćmiony przez wydarzenia związane ze śmiercią "Freda". To właśnie w Życie leszczynianie widzieli człowieka, który przywraca im czar dawnych wspomnień. Po latach przerwy najlepszym żużlowcem w kraju znów był przecież ich krajan. Patrząc na suche statystyki historyczne triumf Żyty wydawał się czymś naturalnym. W 1961 roku stanął na trzecim stopniu podium, rok później wywalczył wicemistrzostwo - ciąg logiczny wskazywał go więc jako faworyta rybnickiego finału w 1963. Nie było to jednak tak proste, na jakie wygląda z bezpiecznej perspektywy niemal 60 lat. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź! Rybniczanie byli wówczas potężnym hegemonem, który po 3 latach przerwy wrócił na fotel drużynowego mistrza Polski, by - jak się później okaże - nie opuścić go przez najbliższe 7 sezonów. Gospodarzy reprezentowały w finale wielkie wówczas gwiazdy speedwaya - Stanisław Tkocz i Joachim Maj, a ponadto coraz śmielej rozpychające się łokciami młode talenty - Andrzej Wyglenda i Antoni Woryna. Wygrać z takimi asami na ich własnym torze, to prawdziwy wyczyn, który najlepiej uwydatnia żużlowy kunszt wychowanka Unii Leszno. Pierwszy polski medalista DMŚ Henryk Żyto święcił jednak sukcesy nie tylko na krajowym podwórku. W dziejach czarnego sportu zapisał się przede wszystkim jako członek reprezentacji Polski, która w 1961 po raz pierwszy w historii naszego kraju stanęła na podium Drużynowych Mistrzostw Świata. Co więcej, od razu na najwyższym stopniu podium. Podczas finału rozgrywanego we Wrocławiu, polscy gospodarze desygnowali na zawody pięcioosobową drużynę w składzie: Mieczysław Połukard, Stanisław Tkocz, Marian Kaiser, Florian Kapała i właśnie Henryk Żyto. Za Polakami przemawiał rzecz jasna atut własnego toru, jednak drużyny rywali naszpikowane były ówczesnymi gwiazdami. Na Dolnym Śląsku zjawili się tak wielcy żużlowcy, jak choćby Peter Craven czy Ove Fundin. Żyto jako jeden z pierwszych polskich zawodników dostał szansę wyjazdu na zachód. Sezon 1960 spędził w barwach klubu z Coventry. - Kibice tam go pamiętają. Jak byłem w Anglii i zaprosiłem tatę, to starsi fani podchodzili, robili sobie zdjęcia, brali autografy. On wygrał Puchar Środkowej Anglii, a tam jeździli zawodnicy ze światowej czołówki. Miał serce do walki, za to go kochali i szanowali - wspominał jego syn, były żużlowiec i obecny trener Falubazu Zielona Góra, Piotr Żyto w "Sportowych Faktach". -Z Anglii nie przywiózł sobie samochodu, tylko części do motocykla. U nas był słaby dostęp, a chciał mieć wyniki, więc zainwestował z tego, co zarobił - dodawał. Osiem kilo cukru za punkt Po sezonie 1964 Henryk Żyto zdecydował się opuścić rodzinne Leszno i zostać zawodnikiem Wybrzeża Gdańsk. - Nie płacili - tłumaczy jego syn. - Zawodnicy się buntowali, a ojciec w końcu postanowił zmienić klub. Zanim do tego doszło, przez pół roku był zawieszony. Nie ma jednak co biadolić. Było, minęło. Najważniejsze, że tata coś po sobie w Lesznie zostawił - zaznacza. A to co po sobie zostawił, to znacznie więcej niż jedynie wspomnienia. Jeszcze jako żużlowiec zdał licencję trenerską i zajął się szkoleniem młodszych kolegów. To spod jego ręki wyszli między innymi tacy zawodnicy jak Zbigniew Jąder czy Zdzisław Dobrucki. Po zakończeniu kariery zawodniczej prowadził wiele drużyn. Zakończył menedżerską przygodę w latach dziewięćdziesiątych. - Miał dość życia w rozjazdach. Poza tym przyszła nowa trenerska fala - wyjaśnia Piotr Żyto. Gdyby taki zawodnik jak Henryk Żyto startował w czasach współczesnych, z pewnością należałby do ludzi bardzo majętnych. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych realia były jednak zgoła inne. - Bardziej jeździło się dla chwały niż dla pieniędzy - uważa jego syn. - Zarabiał 80 złotych za punkt. Kilo cukru kosztowało dychę, więc łatwo policzyć, ile mógł kupić torebek - obrazuje. Tego jeszcze nie widziałeś! Sprawdź nowy Serwis Sportowy Interii! Wejdź na sport.interia.pl! ------------------------------------------------ Samochód 20-lecia na 20-lecie Interii! ZAGŁOSUJ i wygraj 20 000 złotych - kliknij. Zapraszamy do udziału w 5. edycji plebiscytu MotoAs. Wyjątkowej, bo związanej z 20-leciem Interii. Z tej okazji przedstawiamy 20 modeli samochodów, które budzą emocje, zachwycają swoim wyglądem oraz osiągami. Imponujący rozwój technologii nierzadko wprawia w zdumienie, a legendarne modele wzbudzają sentyment. Bądź z nami! Oddaj głos i zdecyduj, który model jest prawdziwym MotoAsem!