Profesorów dwóch Erik Gundersen pojawił się na torach mniej więcej w tym samym czasie, co jego równie legendarny rodak, Hans Nielsen. Obaj byli kapitalnymi żużlowcami, którzy swoimi wyczynami wpisali się w historię żużla. W latach 80-tych zdobyli dla Danii niezliczoną ilość medali, a gdy jeździli razem w parze, byli nie do objechania. Często mówiło się, że to kwestia sprzętu i dobrego startu. Gdy jednak zwróciło się uwagę na technikę rozgrywania przez obu panów pierwszego łuku, można było wysnuć wniosek, że to wszystko było po prostu wyćwiczone. Mimo rywalizacji, obaj spędzali ze sobą dużo czasu, lubili się i wspólnie trenowali określone elementy. Żeby podsumować wszystkie sukcesy żużlowe Gundersena, należałoby w zasadzie napisać kilka tekstów. To trzykrotnie złoty (1984, 1985, 1988) i raz srebrny medalista indywidualnych mistrzostw świata. Dziewięć razy stawał na podium w drużynowej edycji tych zawodów, z tego siedem to złote medale. Kolejnych siedem krążków dorzucił w rywalizacji par, oczywiście przy udziale Nielsena, z którym swego czasu byli nierozłączni. Był też dwa razy mistrzem świata na długim torze oraz dziesięć razy medalistą mistrzostw Danii. Triumfował też w czempionacie młodzieżowym. Wymienione sukcesy każą wskazywać Gundersena jako jednego z najlepszych żużlowców w historii dyscypliny. Jedyną rzeczą, jakiej mogą realnie żałować polscy kibice jest to, że nigdy nie mieli okazji ujrzeć go w barwach żadnej drużyny z kraju nad Wisłą. Gdy Hans Nielsen otworzył polski rynek dla obcokrajowców i pociągnął za sobą wielu innych zawodników, to Erik Gundersen już nie jeździł. Prawdopodobnie w naszej lidze dorzuciłby jeszcze kilka medali, co wzbogaciłoby jego i tak już fenomenalny dorobek. W Polsce pojawiał się tylko przy okazji zawodów międzynarodowych i budził wielkie zainteresowanie. Aby zobaczyć parę Nielsen-Gundersen, ludzie potrafili siedzieć na drzewach. Fatalny upadek i heroiczna walka Kiedy wszystko wskazywało na to, że pomiędzy parą znakomitych Duńczyków rozstrzygnie się to, który na końcu kariery okaże się tym najbardziej utytułowanym w historii, w życiu Gundersena wydarzył się dramat. Podczas pierwszego biegu finału DMŚ w Bradford, Duńczyk miał fatalny upadek. Z dużą siłą uderzyli w niego dwaj rywale: Jimmy Nilsen i Lance King. Swoje dołożył jeszcze jadący z tyłu Simon Cross, którego motocykl trafił w Gundersena. Zdarzenie wyglądało paskudnie, sprzęt zawodników latał ponad nimi. Od razu było wiadomo, że ten upadek nie skończy się jedynie na potłuczeniach. Gundersen doznał złamania kręgosłupa na wysokości szyi. Choć wielu nie mogło w to uwierzyć, prognoza na przyszłość mogła być tylko jedna - to koniec kariery Duńczyka. Tym samym stało się jasne, że w wieku 31 lat Erik musi dać sobie spokój ze sportem, do którego był po prostu stworzony. Przez raptem kilkanaście lat kariery zdobył jednak tyle, że niepodważalnie mógł o sobie mówić "żużlowiec spełniony", choć oczywiście biorąc pod uwagę jego klasę sportową, na pewno miał apetyt na jeszcze więcej. Z walki na torze przeniósł się jednak w walkę o własne zdrowie i powrót do pełnej sprawności. Pełnej nie odzyskał, ale nie przeszkadza mu to w realizacji życiowych marzeń. Mogę chodzić. Co prawda nie jest to płynne chodzenie jak u zdrowego człowieka. Potrafię przejść dziesięć metrów. Z moją prawą nogą niestety nie jest najlepiej. Nie mam w niej pełnego czucia, ale umiem chodzić. Moje prawe ramię też nie ma sprawności. Nie czuję, czy coś się gorące czy zimne. Staram się jednak żyć w miarę normalnie i wykonywać podstawowe czynności życiowe. Używam mojego zdrowego ramienia. Nauczyłem się z tym żyć i jakoś sobie radzić - opisywał swój stan zdrowia Erik Gundersen w rozmowie z Wirtualną Polską przed kilkoma miesiącami. Szuka następców 61-letni obecnie zawodnik odnalazł się w życiu po żużlowej karierze, co wcale nie jest takie łatwe. Erik Gundersen szkoli najmłodszych adeptów duńskiego speedwaya i idzie mu to bardzo dobrze. Wiemy zresztą, jakie sukcesy odnoszą juniorzy z tego kraju i ilu ich pojawia się w różnego typu młodzieżowych zawodach. Najnowsza perełka to Marcus Birkemose, który prawdopodobnie już w nadchodzących rozgrywkach zadebiutuje w PGE Ekstralidze, mimo zaledwie 17 lat. Tak wcześnie w Polsce nie debiutowali nawet najwięksi w historii tej dyscypliny. Na rozwój młodziana duży wpływ miał Gundersen, z którym Birkemose miał okazję trenować. Co ważne, podopieczni mistrza świata są w niego wpatrzeni jak w obrazek. Kiedy Gundersen wraz z całą grupą przyjechał trenować do Bydgoszczy, zbierali się wokół niego i słuchali każdej, pojedynczej wskazówki. Jak Gundersen mówił, nikt nie odezwał się ani słowem. Respekt czuć było z daleka. W dzisiejszych czasach to wcale nie jest takie oczywiste. Byli żużlowcy z niedowierzaniem kręcą głowami, widząc jaki jest stosunek początkujących zawodników do trenerów, którzy powinni być ich autorytetami. Gundersen tego problemu nie ma i wygląda na to, że raczej nigdy mieć nie będzie. Historia życia Duńczyka łudząco przypomina kilka innych karier wielkich, utytułowanych zawodników, którzy po upadku utracili sprawność. Mowa oczywiście o legendach, takich jak Per Jonsson, Tomasz Gollob czy Leigh Adams. Śmiało można tu wymieniać także Darcy'ego Warda, któremu koszmarny upadek przydarzył się co prawda już w wieku 23 lat, ale zdobycie przez tego żużlowca minimum jednego tytułu mistrza świata wydawało się kwestią czasu. Wskazane powyżej przypadki (ale także wiele innych) pokazują, jak wiele czasem człowiek musi oddać, by stać się legendą w swojej dziedzinie. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź