Tęsknią za tymi czasami Obecnie, po zakończeniu sportowej kariery przez Grega Hancocka, kibice żużlowi w USA marzą o tym, by czasy startów jego oraz Billy’ego Hamilla powróciły choć w małym stopniu. Amerykanie nie liczą się w świecie speedwaya i mają tylko kilku szerzej znanych reprezentantów, na przykład Broca Nicola, Ricky’ego Wellsa czy Luke’a Beckera. Póki co, żaden z nich nie prezentuje jednak poziomu uprawniającego do rywalizacji ze światową czołówką. Wydaje się, że największe nadzieje można wiązać z tym ostatnim, którym opiekuje się sam Hancock. Nicol zaś na razie dopiero zbiera żużlowe doświadczenie, a 30-letni już Wells dwa lata temu miał kontrakt w Polonii Bydgoszcz i nawet na drugoligowym poziomie prezentował się fatalnie. USA może długo nie doczekać się tego, co miało na początku ery GP i w latach nieco wcześniejszych. Hamill, Hancock czy Ermolenko byli światowymi gwiazdami, mistrzami świata i wielokrotnymi medalistami różnego rodzaju zawodów wysokiej międzynarodowej rangi. Należeli do absolutnego topu, jeśli chodzi o rywalizację w mistrzostwach świata. Świetnie prezentowali się także w polskiej lidze. Obecnie choćby o jednym takim żużlowcu mogą w USA jedynie pomarzyć. Być może do teraz czołowym zawodnikiem świata byłby Hancock, ale choroba żony przyczyniła się do szybszego niż planował zakończenia kariery. Nawet w wieku blisko 50 lat był jednak jednym z najlepszych żużlowców świata. Obecnie na torze zaczyna pokazywać się jego syn, który zdążył już udowodnić talent odziedziczony po ojcu. Pięć razy najlepszy na świecie Billy Hamill tak długo tak Hancock nie jeździł. W 1996 roku osiągnął swój największy sukces w żużlowej karierze. Zdobył tytuł indywidualnego mistrza świata. Ten sukces powtórzył jeszcze 4 razy, ale już w drużynie wraz z kolegami z reprezentacji (1990, 1992, 1993, 1998). Amerykanie byli wówczas jednym z hegemonów speedwaya, takim jak obecnie są choćby Polacy. Oprócz medali złotych, Billy ma na swoim koncie także kilka tych z innego kruszcu. W roku 1997 oraz 2000 był drugim zawodnikiem świata. Jego równy poziom utrzymywany przez tak długi czas kazał bezsprzecznie traktować go jako jednego z najlepszych zawodników tamtych lat. Co jasne, wielokrotnie był też mistrzem USA i wygrał sześć turniejów GP. W lidze polskiej startował w kilku drużynach i wszędzie był liderem lub co najmniej jednym z liderów. Zaliczył w swojej przygodzie Rybnik, Gorzów, Grudziądz oraz Zieloną Górę. Do tego ostatniego klubu ściągnął także innego Billy’ego, ale znacznie słabszego, czyli Janniro. Słynący ze słabości do chipsów i coli młodszy kolega Hamilla zaszokował już w pierwszym występie, pokonując Tomasza Golloba, ale później tak kolorowo nie było. Dla Hamilla zresztą ówczesny ZKŻ także był ostatnim przystankiem w lidze polskiej. Jeździł tam w latach 2001-2007, z przerwą na roczny epizod w Grudziądzu. Po odejściu z cyklu GP klasa sportowa Hamilla zaczęła spadać i raczej nie był już pierwszym wyborem dla klubów ekstra ligowych, dla których wcześniej stanowił łakomy transferowy kąsek. Grand Prix było za drogie Sama rezygnacja Amerykanina z walki o mistrzostwo świata odbyła się w dość kontrowersyjnych okolicznościach. Billy po sezonie 2003 poinformował, że jazda w cyklu mu się nie opłaca, bo koszty uczestnictwa w turniejach są niewspółmierne do wynagrodzenia nawet za zwycięstwa w zawodach. Nie ma co ukrywać, że wbił tym szpilkę włodarzom Grand Prix, do którego zresztą nigdy już nie wrócił. Hamill odszedł w momencie, w którym nadal był światową gwiazdą i jego decyzja pociągnęła za sobą masę spekulacji na temat stawek w elicie. - Jeśli Amerykaninowi zabrakło na cykl pieniędzy, to co dopiero muszą mieć zawodnicy z innych krajów - mówiono. Sprawa Hamilla szybko rozeszła się po kościach, a w GP zastąpił go Hans Andersen, który okazał się wschodzącą gwiazdą duńskiego żużla i wykorzystał daną mu szansę. W 2008 roku Hamill postanowił zakończyć żużlową karierę, tłumacząc się kontuzją i brakiem motywacji do uprawiania tego sportu. Fakty są jednak takie, że jeździł już coraz słabiej. Kiepsko wyglądał zwłaszcza w porównaniu do Hancocka, który przeżywał swoją kolejną młodość. Ku zaskoczeniu środowiska, w 2012 roku Billy wrócił na tor i reprezentował USA podczas Drużynowego Pucharu Świata, gdzie w Bydgoszczy potrafił wygrać z Grzegorzem Walaskiem, jadącym wówczas katastrofalne zawody. Występ Hamilla był jednak epizodyczny i nawet nie chciał porównywać się do Hancocka, który pojechał wówczas kapitalne zawody. - Greg to wybryk natury - skomentował wynik kolegi dla WP. Oprócz roli zawodniczej, pełnił także funkcję trenera dla młodych amerykańskich zawodników. Obecnie także to robi. Ma swoją akademię speedwaya. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie Sprawdź