Charyzmatyczny elegant z pachnącą fajką Lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte to w polskim żużlu okres całkowitej dominacji rybniczan. Byli ligowym hegemonem znacznie mocniejszym niż nawet Fogo Unia Leszno w ostatnich latach. O sile śląskiej drużyny świadczyli przede wszystkim jej dwaj najwięksi liderzy - Andrzej Wyglenda (opisywany przez Interię w piątek) oraz Antoni Woryna. -. Andrzej był skuteczniejszy w lidze, jeździł bardzo dobrze, ale to Antek miał cechę wielkiego mistrza, potrafił się skoncentrować na najważniejsze mecze i imprezy - wspomina były żużlowiec i trener Marek Cieślak dla portalu polskizuzel.pl. W świadomości kibiców dużo mocniej zapisał się właśnie ten drugi. - Może to dlatego, że nazwisko Woryna jest krótsze i łatwiejsze do zapamiętania niż moje - żartował Wyglenda w wywiadzie dla "Speedwaynews". W Rybniku wspomina się go jako ogromnego profesjonalistę. Już w latach sześćdziesiątych przywiązywał ogromną wagę do kwestii sprzętowych. Mechanikom przy Gliwickiej wielokrotnie kazał rozbierać swój silnik i poprawiać nawet najdrobniejsze detale. Wówczas taka postawa była naprawdę rzadka. - Pamiętam jak kiedyś trafił na świetny silnik, na którym wszystko wygrywał. I ten silnik rozsypał mu się na Złotym Kasku w Częstochowie. Strasznie wtedy płakał - opowiada Cieślak. - Cechowała go wielka charyzma. To była dużo większa osobowość niż Wyglenda, choć ten ostatni był w wielu przypadkach lepszy. Jednak Woryna miał to coś. Pamiętam go jako eleganta. Jako pierwszy miał jednoczęściowy kombinezon ściągnięty z Anglii. Palił też fajkę z amforą. On i Joachim Maj, także z Rybnika, przyciągali ludzi zapachem amfory do swoich boksów. Jak przyjeżdżali do Częstochowy, to każdy się obok nich kręcił, żeby choć raz powąchać. Worynę i Maja łączyło jednak coś więcej niż zamiłowanie do fajki. Obaj byli bardzo dystyngowani, nosili garnitury, byli wizytówką okręgu rybnickiego. Mieli chody u Mitręgi, który był szychą w górnictwie. Gościli w domach partii, byli oczkiem w głowie. Może dlatego Antek był trochę zarozumiały - opowiada były selekcjoner kadry. Rywalizacja między obiema legendami pozostanie nierozstrzygnięta. Zresztą ważniejsze od tego, który z nich dał drużynie więcej, jest to, co rybnicki zespół od nich otrzymał - 12 tytułów drużynowego mistrza Polski. Cieślak codziennie widzi go w lustrze Koledzy z toru nie wspominają tylko jako skupionego na sprzęcie zarozumiałego eleganta z fajką w ustach. - Był też wielkim kawalarzem. Jak się na kogoś uwziął, to długo potrafił ciągnąć z niego łacha. Zwykle to polegało na tym, że wpuszczał gościa w maliny. Opowiadał głupoty z poważną miną i ani przez moment nie dał po sobie poznać, że żartuje. Dopiero jak szydło wychodziło z worka, to zaczynał się śmiać. Mówiło się, że ma angielski humor. Jak oglądał filmy z kolegami, to śmiał się wtedy, kiedy inni siedzieli w skupieniu - opowiada Cieślak. -Teść był żartownisiem aż do przesady. Mieszkaliśmy na górze, a teściowe na dole. Pewnego razu wszedł do nas na piętro. Byłam sama, nie usłyszałam, że wchodzi i gdy się odezwał, to... aż podskoczyłam ze strachu. Potem tę moją słabość wykorzystywał i za każdym razem się podkradał - potwierdza Celina Woryna, synowa Antoniego i mama Kacpra w rozmowie z portalem "Po Bandzie". Markowi Cieślakowi senior rodu Worynów zostawił nawet jeszcze jedną, szczególną pamiątkę. Antka to akurat widzę każdego dnia. Wstaję, podchodzą do lustra, a tam Woryna. Kiedyś mieliśmy karambol na memoriale Idzikowskiego. Na pierwszym łuku się zderzyliśmy i daszek jego kasku rozciął mi łuk brwiowy. Tę pamiątkę mam do dzisiaj. Kiedyś młodemu Kacprowi Worynie pokazywałem, co mi jego dziadek zrobił. Śmiał się - zdradził trener.