Nie chcieli go w szkółce, pierwszy punkt dostał za sportową postawę Andrzej Wyglenda urodził się w 1941 roku w Rybniku. Pasją do czarnego sportu - jak to zwykle bywa - zaraził go własny ojciec zabierający go na odbywające się w mieście wyścigi. Początkowo nie myślał on o żużlu jako o swoim planie na przyszłość. Wszystko zmieniło się, gdy po jednych z zawodów zabijał z bratem czas ujeżdżając motocyklem SHL po błocie i kałużach. Wygłupiających się chłopców dostrzegli rybniccy działacze. -Nasze "popisy" widział ówczesny gospodarz obiektu, pan Studnik, i gdy skończyliśmy błaznować, podszedł do nas i powiedział "jak tak lubicie na żużlu gupnyć, to weźcie się zapiszcie do szkółki, bo na wiosna zaczynajom młodych szkolić". To był 1958 rok i tak to się zaczęło - wspominał żużlowiec w wywiadzie dla portalu "speedwaynews". Początkowo jednak trener Józef Wieczorek był bardzo negatywnie nastawiony do młodego adepta. Uważał, że jest zbyt wątły na jazdę na żużlu. W którymś momencie po prostu skreślił go z listy przygotowujących się do licencji, a zmianę decyzji wybłagał dopiero starszy brat Wyglendy. Swój pierwszy ligowy punkt żużlowiec zdobył w 1961 roku podczas wyjazdowego spotkania w Lesznie. Zawodnik jadący przed debiutantem przewrócił się, a rybniczanin w obawie o zdrowie rywala również położył motocykl. - Sędzia zawodów jednak docenił postawę fair play i dał mi pierwszy punkt w karierze - opowiada. Podpora reprezentacji Andrzej Wyglenda siedem razy startował w finale Drużynowych Mistrzostw Świata, zdobywając dla Polski 6 medali w tym aż 3 złote, 1 srebrny i 2 brązowe. Taka kolekcja wyglądałby imponująco nawet w dzisiejszych, zdominowanych przez Polaków czasach, a co dopiero w epoce żelaznej kurtyny, gdy żużlowcy znad Wisły zostawali daleko w polu, jeśli chodzi o wyścig technologiczny. W 1971 roku wraz z Jerzym Szczakielem zgarnął zaś czempionat w rywalizacji parowej. - Jurek obstawiał płot, aż deski się trzęsły jak jechał, natomiast Andrzej krawężnik i środek toru. On nie był płociarzem, a przy krawężniku jechał znakomicie i szybko. Był dobry technicznie, umiał tak motocykl na łuku ustawić, żeby nie wytracić prędkości - wspominał po latach trener Marek Cieślak. -Panie pułkowniku, ja mogę z nim jechać, ale mam jeden, zasadniczy warunek - Szczakiel ma zawsze startować po zewnętrznej stronie!" - miał powiedzieć Wyglenda ówczesnemu przewodniczącemu GKSŻ. - Jerzy nie potrafił jeździć przy krawężniku, zawsze wynosił się na "szeroką", więc gdy startował po mojej lewej stronie, to zawsze wywoził mnie gdzieś tam pod płot. Zresztą, już raz przez niego złamałem palca, podczas zawodów we Wrocławiu. Podobna sytuacja, po starcie pojechał prosto i wpakował mnie w "dechy". To było jednak kilka lat przed turniejem w Rybniku. Jakby to miało wyglądać na samych zawodach? My, jako para, gdzieś tam na zewnętrznej, a przeciwnik od razy by to wykorzystał i ścinał do "małej". Na to nie mogłem pozwolić - opowiadał w speedwaynews. Dużo skromniej wygląda dorobek Wyglendy w indywidualnych mistrzostwach globu, mimo iż aż pięciokrotnie startował w wielkim finale. - Te jego wyniki były tragiczne. Najlepsze miejsce, jakie zajął to ósme we Wrocławiu. Kilka razy był piętnasty. Te wyniki absolutnie nie pokazywały jego wartości jako żużlowca, bo wielu z tych, co było przed nim, mogło mu buty czyścić. Coś mu jednak brakowało. Może nie było nikogo, kto by mu wytłumaczył, żeby ten finał potraktował jak normalne zawody. Poza tym większość finałów miał na Wembley, a w Polsce ten tor miał opinię zaczarowanego. Mówiło się, że on nie dla nas. Może więc on jechał, z góry zakładając, że sobie nie poradzi. W 67 roku wygrał finał europejski we Wrocławiu, a pojechał na finał na Wembley i zajął piętnaste miejsce. Dziwne. Prawda? - pyta retorycznie Cieślak. Zawsze w cieniu kolegi Wyglenda zdominował jednak przede wszystkim krajowe rozgrywki. Aż czterokrotnie zakładał na głowę czapkę Kadyrowa - przechodnie trofeum dla indywidualnego mistrza kraju, a dziewięć razy stawał z rybnickim zespołem na najwyższym stopniu podium DMP. Mimo fenomenalnej formy zawsze pozostawał w cieniu swojego kolegi zespołu - Antoniego Woryny. -Ja też mówiłem o Worynie w tym stylu, bo to nasz pierwszy medalista Indywidualnych Mistrzostw Świata, w dodatku dwukrotny. Jeśli jednak spojrzymy na dorobek Andrzeja, to mimo szacunku do Antka, trzeba powiedzieć, że Woryna się do Wyglendy nie umywa - twierdzi Cieślak. -Andrzej był przeciwieństwem Antka. Jeździł inaczej, wyglądał inaczej. Antek to był elegant, miał kolorowy kombinezon, słowem gość z górnej półki. Andrzej był swojski, specjalnie nie dbał o to, jak jest ubrany, ale był niesamowicie skuteczny. Dlatego tyle zdobył - dodaje. -. Duża rywalizacja była między nimi. Antek był górą, bo lepiej umiał się sprzedać. Wyglenda robił więcej punktów w lidze, ale to Woryna był bardziej doceniany. Andrzej żalił się wtedy, że on Antkowi wiele razy pomagał w zawodach, że ciągnął go za uszy, a jednak nigdy nie został doceniony tak jak Woryna. Antek był lepszy medialnie. I w sprawach sprzętu był bardziej wymagający. W Rybniku był taki mechanik Krzyżak, to była postać historyczna. On mówił, że Antkowi co chwilę musiał wszystko rozbierać, składać, czyścić i wymieniać. Andrzej nie był tak wymagający. W połowie sezonu wymieniał tłok, cylinder, sprężyny i jechał dalej. Nie można mieć pretensji do Woryny, że potrafił się lepiej sprzedać. Warto jednak zauważyć Andrzeja, tego kopciuszka, który zdobył wiele tytułów - opowiada były selekcjoner na łamach portalu "polskizuzel.pl" Lekarze zabronili mu żużla Fenomenalną karierę Wyglendy przerwał wypadek podczas zawodów w Bydgoszczy, który boleśnie uszkodził jego kręgosłup. W płot przy Sportowej 2 wpakował go zawodnik Wybrzeża Gdańsk, Stanisław Kowalski. Wyglenda podjął ciężką walkę o powrót na tor, jednak komisja lekarska wydała mu dożywotni zakaz uprawiania sportu. Wyglenda nie odszedł jednak z żużla na dobre. W latach 1978-85 pełnił funkcję trenera ROW-u Rybnik, a w ostatnich latach zajmował się tam szkoleniem młodzieży. ------------------------------------------------ Samochód 20-lecia na 20-lecie Interii! Zagłosuj i wygraj ponad 20 000 zł! Zapraszamy do udziału w 5. edycji plebiscytu MotoAs. Wyjątkowej, bo związanej z 20-leciem Interii. Z tej okazji przedstawiamy 20 modeli samochodów, które budzą emocje, zachwycają swoim wyglądem oraz osiągami. Imponujący rozwój technologii nierzadko wprawia w zdumienie, a legendarne modele wzbudzają sentyment. Bądź z nami! Oddaj głos i zdecyduj, który model jest prawdziwym MotoAsem!