Do żużla trafił przypadkiem W zasadzie karierę żużlową Andrzej Pogorzelski zawdzięcza swojemu bratu, Teodorowi. To dzięki niemu trafił na tor, bo to było jego życiową opcją B. Po szkole podstawowej poszedł do seminarium w Gnieźnie, skąd go wyrzucono. Na jaw wyszła bowiem jego życiowa pasja, którą były dziewczyny. Gdy jego pobyt w seminarium dobiegł końca, zdecydował się poprosić brata o pomoc w nauce żużlowego rzemiosła. Dość szybko się uczył i robił widocznie postępy, ale wtedy pojawił się dość nieoczekiwany kłopot. Otóż Pogorzelski nie miał ukończonych 18 lat, a tylko taki wiek uprawniałby go do uzyskania licencji. Prezes klubu z Gniezna, w którym razem z bratem zaczepił się Pogorzelski, wymyślił dość nietypowe rozwiązanie. Zaproponował Andrzejowi, by jeździł jako Władysław Ryczkowski. W klubie był bowiem taki zawodnik, ale akurat leczył kontuzję, miał więc "wolną" licencję. Wyobraźmy sobie taką sytuację w dzisiejszym żużlu - nie do pomyślenia. Tak więc podszyty pod kolegę z drużyny Pogorzelski mógł zadebiutować w lidze, a w październiku już oficjalnie zdał swoją licencję i mógł jeździć pod własnym nazwiskiem. Choć pierwsze lata kariery spędził we wspomnianym Starcie Gniezno, to największe sukcesy święcił jako żużlowiec Stali Gorzów, do której odszedł w 1962 roku. Z klubem zdobył jeden złoty i pięć srebrnych medali Drużynowych Mistrzostw Polski. Do każdego z tych medali walnie się przyczynił. Miał też sukcesy indywidualne, stawał na podium IMP, choć nigdy nie udału mu się zdobyć tego najcenniejszego krążka. - Dla mnie to on jest jednym z tych wielkich, co nigdy nie zdobyli tytułu mistrza Polski. Był 3-krotnym brązowym medalistą, ale złota nigdy nie wywalczył, choć wielokrotnie był najlepszy w Polsce - mówił o nim na polskizuzel.pl trener Marek Cieślak. Żużlowiec-celebryta W dawnych czasach sportowcy nie byli osobami aż tak publicznymi, jak obecnie. Teraz nie ma w zasadzie zawodnika, który nie miałby konta na Instagramie, względnie nie udzielał się na innych portalach. Kiedyś jednak wyglądało to zupełnie inaczej. Piłkarz był od grania, żużlowiec od jeżdżenia, a skoczek od skakania. Sportowcy nie byli gwiazdami z pierwszych stron gazet, nie zarabiali milionów z reklam. Andrzej Pogorzelski był jednak inny. W Gorzowie znał go każdy i śmiało można było nazwać go przynajmniej lokalnym celebrytą, który zresztą w tej roli świetnie się odnajdywał. Zauważali to także koledzy z toru. - Był bardzo szczupły, miał czarną czuprynę, słowem był kiedyś bardzo przystojnym facetem. Legendy głosiły, że dziewczyny musiały się do niego zapisywać w kolejce do notesu. Swego czasu był pierwszym amantem w Gorzowie, co tylko potwierdza moje słowa o tym, że był przystojny. No, a że cały Gorzów chodził na żużel to miał wielkie wzięcie - kontynuował swoją opowieść Cieślak. Swoją drogą Pogorzelski jak na tamte czasy był prawdziwym fenomenem, bowiem postać sportowca aż tak znanego i rozpoznawalnego nawet we własnym regionie była czymś naprawdę rzadkim. Często zdarza się, że zawodnik zbyt zaabsorbowany medialnym lansem traci na poziomie sportowym. Obecnie zarzuca się to np. Piotrowi Pawlickiemu. Wielu ekspertów mówi wprost, że gdyby zawodnik nieco dojrzał i zmienił stosunek do pewnych spraw, mógłby wejść na znacznie wyższy poziom. Póki co jest gwiazdą PGE Ekstraligi, ale światowa czołówka jeżdżąca w GP coraz bardziej mu odjeżdża. U Pogorzelskiego była jednak umiejętność pogodzenia życia osoby publicznej z życiem sportowca odnoszącego sukcesy. Świetny zawodnik, znakomity trener Przykłady z historii pokazują, że często dobry zawodnik jest słabym trenerem. Z kolei kiepski zawodnik potrafi kapitalnie przekazać wiedzę, której sam nie umiał wykorzystać. Jose Mourinho ani Kazimierz Górski wybitnymi piłkarzami nie byli. Jako szkoleniowcy sprawdzili się perfekcyjnie. Odwrotnie u Zbigniewa Bońka, który był znacznie gorszym trenerem niż piłkarzem. W żużlu też mamy sporo takich przypadków. Jacek Woźniak do wybitnych zawodników nie należał, a wychował już wielu zdolnych chłopaków. Ryszard Nieścieruk z kolei z zawodniczym żużlem praktycznie nie miał do czynienia, a uznawany jest za trenerską legendę. Andrzej Pogorzelski po udanej karierze żużlowej, miał równie obfitującą w sukcesy przygodę trenerską. Wprowadził do żużla wielu późniejszych podstawowych żużlowców Stali. - Miał olbrzymie zasługi. Jak w Gorzowie pracował to spod jego ręki wyszła grupa bardzo utalentowanych chłopców, jak Nowak, Fabiszewski, Plech i chyba także Rembas. Wielu ich było. Ja pamiętam, jak kiedyś przyjechałem na Srebrny Kask do Gorzowa. To był mój pierwszy wygrany turniej, w dodatku z kompletem punktów. Wtedy Andrzej chodził po parkingu i doradzał. Przed decydującym wyścigiem przyszedł do mnie. Ja już siedziałem na motocyklu, a on mi tłumaczył jakie są możliwe warianty. Mówił co mam zrobić przy wygranym starcie, a co przy przegranym - wspominał Cieślak na polskizuzel.pl. Choć cieszył się dobrym jak na 82-latka zdrowiem, Andrzej Pogorzelski zmarł niespodziewanie w październiku minionego roku, cztery dni po swoich urodzinach. W Gorzowie na zawsze zostanie legendą, choć pochodził z zupełnie innego, równie żużlowego zresztą miasta. W pamięci kibiców będzie fukcjonował jako jeden z pierwszych zawodników w tej dyscyplinie, którzy potrafili tak dobrze wykorzystać swoje pięć minut nie tylko na torze żużlowym. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź!