Andrzeja Huszczy nikomu przedstawiać nie trzeba. To były żużlowiec Falubazu Zielona Góra i PSŻ-u Poznań. Na torach spędził 33 lata, dokładnie połowę swojego życia. Wielu mówi, że to był materiał na mistrza świata. W 1982 roku został mistrzem Polski, co w tamtych czasach miało prestiż porównywalny do mistrzostwa świata. Jest także czterokrotnym mistrzem kraju z Falubazem. Ale sukcesów miał tak dużo, że nawet nie ma sensu ich tu wymieniać. Zresztą nie o tym jest ten tekst. Najlepsze wspomnienie? Żużel! Zapytaliśmy Andrzeja Huszczę o to, jakie było jego najlepsze wspomnienie związane ze sportem, który uprawiał przez tak wiele lat. Zastanawiał się dłuższą chwilę, po czym odpowiedział że najlepsze jest to, że w ogóle żużlowcem został. Może i niezbyt "filozoficzna" odpowiedź, ale niesie w sobie wszystko to, co autor zapewne chciał przekazać. - Czy czegoś żałuję? Tego, że nie zostałem mistrzem świata - mówi wprost. - Najmocniejszy zdecydowanie czułem się w latach 80-tych - dodał. Faktycznie, to właśnie wtedy osiągnął najwięcej w swojej karierze. Oprócz wspomnianego mistrzostwa Polski, to także złota MPPK czy Indywidualny Puchar Polski. Stawał również na podium Złotego Kasku. Olszak kolegą wyjątkowym W żużlu trudno o jakieś przyjaźnie, bo często rywalizuje się na torze w ostry, momentami mało elegancki sposób. To potrafi przenosić się na relacje prywatne. Andrzej Huszcza ma jednak kogoś, kogo traktował inaczej. - Heniu Olszak był taką osobą. Kolega w drużynie i po prostu w życiu. Do tego sąsiad. Mieszkaliśmy w jednym bloku - opowiada. Henryk Olszak jeździł z Huszczą w zespole przez osiem sezonów. Nie był tak utytułowany i znany, ale miał swój wkład w sukcesy Falubazu. Jego największym sukcesem jest udział jako rezerwowy w Kontynentalnym Finale Mistrzostw Świata. Na tor wówczas nie wyjechał. Zmarł w czerwcu 2021 roku. To będzie pamiętał do końca życia - Dwa defekty w Finale Kontynentalnym w Rybniku. Ale to był pech - mówi nam Andrzej Huszcza zapytany o najbardziej niefortunne zdarzenia ze swojej kariery. Miał oczywiście sporo takich, bo przecież żużel w dużym stopniu uzależniony jest od sprzętu i tego, czy działa on jak należy. Ten Rybnik nasz rozmówca pamięta jednak najbardziej. Podobnie, jak upadek podczas MPPK w Lesznie, kiedy to z wielką siłą uderzył w bandę. Komentator tak się przeraził, że aż nie wiedział co powiedzieć. - To było z Darkiem Śledziem. Dzięki Bogu nic się nie stało, bo wyglądało paskudnie. Wszyscy się przerazili, a nam nic nie było - mówi. Dodaje też, że właśnie niedawno oglądał to na YouTube i rzeczywiście nieciekawie się to prezentowało. To tam jeździł najczęściej Jeśli ktoś spędza ponad 30 lat na torach żużlowych, to w zasadzie na każdym z nich jeździ sporo. - Poza Zieloną Górą? To chyba Grudziądz. Chociaż w sumie pewnie na każdym mniej więcej po równo. Nie miałem takich ulubionych i nielubianych. Jak się wygrywało, to wszędzie było fajnie. A jak się przegrywało, to wszędzie fatalnie - śmieje się. Dodajmy, że na koniec swojej kariery pan Andrzej zmienił swój tor domowy, przenosząc się do PSŻ-u Poznań. Te sezony spędził w 1. Lidze, odchodząc z Falubazu po trzech dekadach. Ostatecznie w 2007 roku postanowił zakończyć karierę żużlową. Głównie z powodu nieprzyjemnej kontuzji. Tych ludzi zapamięta na zawsze Najlepszym trenerem, z jakim Andrzej Huszcza miał do czynienia był Stanisław Sochacki. To on nauczył go tego sportu. Mam z nim same dobre wspomnienia, bo kojarzy mi się z moimi żużlowymi początkami. To były fajne czasy - opisuje. - Najbardziej klasowi rywale? Mnóstwo ich było. Do głowy przychodzą mi przede wszystkim dwa nazwiska. Romek Jankowski i Wojtek Żabiałowicz. Z nimi to ciągle było na zmianę, raz jeden wygrywał, raz drugi. Ale naprawdę, za moich czasów było bardzo dużo takich klasowych zawodników. Trudno wymienić wszystkich - mówi. Zobacz również: Witali go jak króla. Dostał telefon od mistrza świata Rzucił się na niego z pięściami. Inni bili mu brawo