Pełno łez, radości i smutku. Tak można określić w skrócie Derby Ziemi Lubuskiej. Historia jest tak wielka, że wydarzyło się już niemal wszystko. To święto żużla, które elektryzuje nie tylko kibiców z województwa lubuskiego, ale także fanów z całego świata. To będzie 105 spotkanie pomiędzy drużynami Stelmetu Falubazu Zielona Góra a Gezet Stalą Gorzów. Stal i Falubaz na dole tabeli. Obie drużyny potrzebują punktów Trzy kolejki PGE Ekstraligi, sześć spotkań obu rywalizujących drużyn. Falubaz i Stal łącznie mają... jeden punkt. Drużyna z Grodu Bachusa zajmuje ósme miejsce w tabeli, zaś Stal jest siódma. To specyficzne derby, które są na dole tabeli, ale ciśnienie z nimi związane jest ogromne. - Dwie drużyny, które są mocno pod kreską w tym roku. Presja jest po jednej i po drugiej stronie. Jedni i drudzy potrzebują zwycięstwa w tym meczu, by odzyskać zaufanie środowiska z którego kluby pochodzą. To mecz nawet o więcej niż dwa punkty - mówi wprost Jacek Frątczak. Falubaz liczy na przełamanie Nie jest tajemnicą, że potencjał drużyny zielonogórskiej jest o wiele większy niż gorzowskiego zespołu. Falubaz ma ogromne rezerwy w postaci Leona Madsena, Jarosława Hampela czy Rasmusa Jensena. Problemy Madsena wynikają z nieudanego eksperymentu z silnikami GM-a. To nie zdało egzaminu, wicemistrz świata nie mógł się dopasować, brakowało mu startu, prędkości, a w konsekwencji ma tylko jeden wygrany bieg. Problem dla Stali jest taki, że Duńczyk eksperyment już skończył. W niedzielę wystąpi na silnikach Briana Kargera, na których w poprzednim roku był na równi z Bartoszem Zmarzlikiem oraz Artiomem Łagutą. Stal takiego potencjału nie ma. Na lepsze występy stać przede wszystkim Martina Vaculika, ale rezerwy w zespole gorzowskim są o wiele mniejsze, aniżeli u sąsiadów. Wyczyn Warda, który przeszedł do historii Derby z 2015 roku kibice zapamiętają do końca życia. Ward spóźnił się na samolot, zapłakany dzwonił do menedżera Falubazu. Ci jednak wysłali po niego awionetkę, a na Australijczyka czekało Porsche. Mecz się rozpoczął, a Darcy’ego dalej nie było. Sztab szkoleniowy Falubazu przeciągnął, ile się dało. Po pierwszym biegu, wpłacili kaucję 1000 złotych, by sprawdzić gaźnik Linusa Sundstroema w nominałach 10-złotowych, by sędzia jak najdłużej liczył. To zdało egzamin, bo Ward ubrany w kevlar wjechał na stadion i wystartował w 4 biegu spotkania. - To taki dzień, który ma miejsce w historii sportu żużlowego i na pewno Derbów Ziemi Lubuskiej. Jednak nie taki był plan. Tamten mecz pozbawił nas medalu, a być może tytułu mistrza Polski. To był pierwszy mecz Patryka po zawieszeniu, mając Darcy’ego Warda w absolutnie szczytowej formie, to mam wrażenie, że były to dwie najmocniejsze karty w całej lidze, w tamtym okresie - opowiada nam były menedżer. Mieli walczyć o złoto. Zabrakło jednego punktu - To byli chłopcy głodni jazdy, w przeciwieństwie do całej reszty stawki. To była połowa sezonu, a oni dopiero wracali. Mieli takie pokłady świeżości, jakiej nie miał nikt. Wielu zawodników po 3/4 sezonu odczuwa zmęczenie, a ja w połowie sezonu miałem dwóch chłopaków na najwyższym światowym poziomie i w pełnej świeżości. To były atuty, jakich nikt inny nie miał. Plan był taki, by wyciągnąć minimum bonusa, zabrakło małego punktu, a do play-off jednego dużego - wyjaśnia. Ward w legendarnym spotkaniu zdobył 20 punktów z 21 możliwych. - Mieliśmy wtedy taki skład, by powalczyć o złoto w lidze. Darcy pojechał mecz maksimum. Senator Komarnicki kwestionował wtedy, że Darcy specjalnie przegrał. Twierdził, że Iversen go objechał. To nie jest prawda, taki był plan, by Darcy przegrał. Trzeba było cofnąć się w tył, żeby mieć możliwości taktyczne w biegu czternastym - kończy Frątczak. I tak właśnie było, menedżer Falubazu poprosił Australijczyka, by przepuścił Iversena. Ten właśnie to zrobił, pokazując oddanie dla klubu.