Koniec wojny o Bartłomieja Kowalskiego. Ojciec zawodnika już potwierdził, że związali się z Betard Spartą Wrocław. Z naszych ustaleń wynika, że żużlowiec podpisał kontrakt na poziomie: 550 tysięcy złotych za podpis i 5,5 tysiąca za punkt. Od jednego z informatorów słyszymy, że dostał nawet 650 tysięcy za podpis i 6 tysięcy za punkt, bo Sparta musiała też przebić ZOOleszcz GKM Grudziądz, który oferował 600 i 6. Stal Gorzów wpadła z milionem, ale chciała go dzielić Finał jest, tak czy inaczej, zaskakujący, bo przez długi czas wydawało się, że Kowalski trafi do Moje Bermudy Stali Gorzów. Prezes Marek Grzyb przyjechał z Klaudiusem Mirkowskim, kolegą z Cash Brokera, do domu Kowalskiego. Pierwotnie położył na stole pół miliona za podpis i 4,5 tysiąca za punkt. Potem jednak chciał nawet dać za punkt 5 tysięcy. W trakcie tej pierwszej wizyty Kowalski założył bluzę Stali. Tata zawodnika wyjaśniał, że zrobił to z grzeczności i za jego namową. Działacze Stali mieli być bardzo nachalni i za wszelką cenę chcieli ich zauroczyć. Prezes Grzyb dużo opowiadał o Astonie Martinie, samochodzie, którym jeździ (prezes lubi się chwalić, że takim samym jeździ filmowy agent James Bond). Do Kowalskich przyjechał jednak innym autem, miał tylko koszulkę z logo Aston Martin. Kusił Kowalskich opowieścią, że daje kluczyki zawodnikom, żeby mogli sobie nim pojeździć. Kowalski jeździ starym audi. Stal kusiła opowieściami o Ameryce i Grand Prix Panowie ze Stali przywieźli ze sobą kontrakt. Opowiedzieli, ile mogą dać na kontrakt klubowy, a ile na sponsorski. Sporo też mówili o Grand Prix w Gorzowie i o tym, że będzie można je zobaczyć w Ameryce. Mówili, że zrobią z tego show, że Kowalski na tym na pewno skorzysta. Z relacji ojca żużlowca wynika ewidentnie, że przedstawiciele klubu chcieli jego i syn zauroczyć, zrobić na nich wrażenie. Kowalscy praktycznie nie byli dopuszczani do słowa. - To jesteśmy dogadani. To witamy w Gorzowie - mówili goście, którzy gdy już Bartek odszedł od stołu, wyciągnęli drogą whisky, żeby się napić po szklaneczce z tatą. Prezes Grzyb miał jeszcze raz odwiedzić Kowalskich. W międzyczasie było kilka telefonów, że szyją już dla zawodnika garnitur i koszulę (choć nikt nie zdejmował z niego miary), żeby się pospieszył z podpisem. Kowalski nie był jednak zdecydowany. Wciąż był w kontakcie z GKM-em, czekał na rozwiązanie w sprawie ekwiwalentu dla Włókniarza, bo ten zgłosił takie żądania, a PZM to rozpatrywał. Trener Sparty zdobył ich zaufanie Sprawa się przeciągała i wtedy do gry wróciła Sparta, która pod koniec sierpnia chciała wziąć Kowalskiego, dając mu pół miliona za podpis przy 100 punktach. Teraz pierwsze rozmowy z Kowalskimi przeprowadził trener Dariusz Śledź. Osoby, które pomagały przy tym transferze mówią nam, że szkoleniowiec zrobił dobrą robotę, że można go nazwać tą osobą, która praktycznie załatwiła sprawę. Śledź szybko zdobył zaufanie. Potem oczywiście doszło do spotkania Kowalskich z prezesem Rusko, ale to już była formalność. Prezes Sparty wiedział, jaką kasę musi położyć na stole, żeby zakończyć temat. Teraz ze strony Stali lecą gromy na Kowalskiego. Można oczywiście zrozumieć gniew klubu, ale i też trzeba zwrócić uwagę na to, że gdyby ten chciał iść za kasą, to wybrałby GKM, który do swojej oferty na poziomie 600 i 6 był skłonny dołożyć. GKM był zdeterminowany, bo w klubie wiedzieli, że jeśli Kowalski nie pójdzie do Gorzowa, to im będzie ciężko wyciągnąć ze Stali innego juniora Mateusza Bartkowiaka.