W październiku w Rumunii ma się odbyć turniej, który dobrze już znamy z torów polskich, ale nie tylko. MACEC rozgrywa się w różnych krajach, często tych które zbyt wielu żużlowców nie mają. Zresztą, nawet jeśli spojrzymy na niektórych zwycięzców cyklu, widzimy komu jest on dedykowany - Marko Lewiszyn (Ukraina), Milan Manew (Bułgaria), Andriej Kobrin (Ukraina) czy Alexandru Toma (Rumunia). Byli też Polacy, ale głównie w dawnych czasach. Cykl wygrywali: Daniel Jeleniewski, Karol Baran, Krzysztof Stojanowski, Jakub Jamróg. W 2020 roku najlepszy był Mateusz Cierniak. W bieżącym sezonie terminarz Pucharu MACEC nie przewiduje rumuńskiej Braili, która jednak... jest przekonana, że te zawody tam będą. Można jednak mocno w to wątpić, jako że w kwietniu miały się tam odbyć inne zawody, ale także nie doszły do skutku. W ogóle Braila chciała w tym roku zrobić sporo żużla, lecz na razie absolutnie nic z tego nie wychodzi. Wielce zatem prawdopodobne, że nie wyjdzie także w październiku, choć do tego czasu jeszcze cztery miesiące. Egzotyka znika. Coraz mniej torów Do niedawna jeszcze wypady na zawody do Rumunii, Estonii czy innych "nieżużlowych" krajów były naprawdę ciekawą eskapadą, w trakcie której można było zobaczyć coś, czego u nas w Polsce nie ma. Luz, zabawę, żużel w postaci hobbystycznej rywalizacji prawdziwych zapaleńców. Obecnie w żadnym z tych krajów nie organizuje się żadnych zawodów, choć Rumuni teoretycznie takie plany mają. Na razie jednak jest tam podobnie, jak w Krakowie. Kończy się na planach i słowach. Brakuje też samych zawodników. W imprezach międzynarodowych czasem pojawi się ktoś z Rumunii, Estonii czy Bułgarii, ale praktycznie w każdym przypadku jest to ktoś, kogo można nazwać wyłącznie mianem statysty. Podobnie niestety jest na Węgrzech, gdzie co prawda są dwa znane tory, ale zawodnicy nie prezentują poziomu nawet średniego. Dodatkowo - jeśli wierzyć licznym pogłoskom - obiektu w Nagyhalasz za rok ma już nie być.