Kwalifikacje przed rundą Grand Prix Polski w Warszawie były pierwszymi w historii, po których nastąpił sprint. To znaczy, że zawodników podzielono wcześniej na cztery grupy, z których najlepszy meldował się w finale. To wyścig, w którym zwycięzca zgarnia cztery punkty, a następni kolejno trzy, dwa i jeden do klasyfikacji generalnej. Promotorzy wprowadzili to urozmaicenie, żeby poszukać kolejnego sposobu na dominację Bartosza Zmarzlika. Kilka dodatkowych potrafi zrobić sporą różnicę i nieco namieszać w stawce, co potwierdzają eksperci, a nawet sami uczestnicy cyklu. W lidze jedzie piach, a w Grand Prix był jednym z najszybszych Co ciekawe żaden z finalistów inauguracyjnej rundy w Gorican nie zasłużył swoim czasem, aby pojawić się w wyścigu sprinterskim. Awansowali do niego Dan Bewley, Leon Madsen, Robert Lambert i Tai Woffinden. Obecność tego ostatniego jest o tyle zastanawiająca, że ostatnie rezultaty w PGE Ekstraligi były w jego wykonaniu fatalne, a sam prezes Betard Sparty Wrocław szuka za niego zastępstwa na kolejny sezon. Najlepszy w tym starciu okazał się Dan Bewley. Brytyjczyk stoczył fenomenalną walkę na dystansie z Leonem Madsenem. Duńczyk nie odpuszczał do samej mety, ale Bewley był po prostu szybszy po zewnętrznej części toru. Trzeci był Woffinden, a ostatni Lambert. W zasadzie za wiele to nie zmieniło, jeśli chodzi o czołówkę. To, co nas najbardziej interesuje, to Bartosz Zmarzlik nadal na czwartym miejscu. Strata do pierwszego Jacka Holdera w dalszym ciągu wynosi sześć "oczek". Nerwy na PGE Narodowym. Gwiazda chciała złożyć protest Problemy 4-krotnego mistrza świata mogą jednak nastąpić już jutro. Zmarzlik do tej pory zaliczył tylko jeden udany turniej w stolicy naszego kraju. Rok temu był trzeci, a teraz marzy o tym, żeby jako pierwszy Polak zwyciężyć na PGE Narodowym. Okazja jest wyborna, ale żeby wyprzedzić Holdera, to ten nie może awansować do finału. Zmarzlik musi wtedy wygrać, a to dotychczas w Warszawie mu nie wychodziło. Kuriozalne sceny panowały jednak jeszcze przed wyścigiem sprinterskim. Podczas drugiego zjazdu upadł Dominik Kubera, a reszta nie mogła w tym czasie kręcić kolejnych czasów. Z tego powodu niesamowicie wściekły był Mikkel Michelsen, który chciał nawet składać protest. Uspokoił go jego menadżer Marcin Momot, który jednak doszukał się, że taka sytuacja nie występuje w regulaminie. W ten sposób powtórzono niedokończony zjazd, lecz na nic to się zdało, jeśli chodzi o aktualnego mistrza Europy.