Kamil Hynek, Interia: Gdybyś miał wolne 300 tys. złotych, na co byś je wydał? Krzysztof Sadurski, młodzieżowiec Cellfast Wilków Krosno: Ciężkie pytanie (śmiech). Pewnie uzbroiłbym się po zęby sprzętowo. Nie mówię, że teraz mi czegoś brakuje, bo silniki mam z najwyższej półki, od topowych tunerów, ale nakupiłbym go tyle, że wysypywałby się z warsztatu. Ładnie wybrnąłeś. Myślałem, że od razu mnie skontrujesz i powiesz, że na swoje wykupienie z Fogo Unii Leszno do Cellfastów Wilków. - Parę miesięcy temu może i tak, ale teraz to już mało ważne. Teraz zajmuje mnie kompletowanie silników, części, żeby niczego mi nie brakowało w trakcie sezonu. Nie obawiasz się trochę, że ta metka z dużą kwotą, jaką wydał na ciebie klub z Krosna będzie ciążyć i każdy będzie patrzył na twoje wyniki przez pryzmat kasy? - Trzeba umieć sobie z radzić z presją, a ja może nieskromnie powiem, mam grubą skórę. Ludzie, jak chcą, zawsze się do czegoś przyczepią, a najłatwiej jest zajrzeć do cudzego portfela. Taki mamy klimat, ludzie patrzą nam na ręce, czy aby na pewno dana inwestycja się zwróci, albo pieniądze nie zostaną wyrzucone w błoto. Podchodzę do tego typu opinii spokojnie, znam swoją wartość i wiem na co mnie stać. W jednym z wywiadów, chyba w Tygodniku Żużlowym padło stwierdzenie, że w Lesznie czułeś się niepotrzebny. Mógłbyś rozwinąć ten wątek. - Jeśli kogoś zabolała moja wypowiedź i wyciągnął wniosek, że byłem w macierzystym klubie traktowany jak piąte koło u wozu, to przepraszam. To nie tak, że ktoś mnie chciał blokować, albo robić pod górkę. Po prostu wiedziałem, że mój czas w Fogo Unii dobiegł końca i zmiana otoczenia jest jedynym właściwym rozwiązaniem. Rozumiem, że działacze Fogo Unii powiedzieli Ci to w cztery oczy? - Otrzymałem wyraźny sygnał, że w następnym sezonie stawiają na młodszych zawodników w formacji juniorskiej i nie będzie kłopotów z odejściem. A nawet byłoby to wskazane, żebym znalazł sobie nowy klub, bo każdemu zależało na tym, abym moja na razie krótka przygoda z żużlem nabrała rozpędu. Decyzję szefostwa klubu przyjąłem ze zrozumieniem. Trudno, na nikogo się w Lesznie nie obraziłem, ponieważ do tej pory Unia była wobec mnie fair. Co potrzebowałem, to dostawałem. Masz dopiero dziewiętnaście lat, a w Lesznie zakomunikowano ci, że chcą zaufać jeszcze młodszym zawodnikom. Mogłeś się poczuć jak staruszek. - I trochę tak było. A mnie jeszcze w krzyżu nie łupie (śmiech). Nie uważam się za weterana, trzy lata w gronie młodzieżowców, to sporo. W tym okresie, przy regularnych występach można wykonać parę kroków do przodu. Gdy Damian Ratajczak skończył szesnaście lat, z miejsca uzyskał monopol na jazdę w meczach ligowych. Wtedy pierwszy raz zapaliła się lampka, że twój czas w Lesznie dobiega nieuchronnie końca? - W połowie sezonu skupiałem się na tym, aby wykonywać swoją pracę na torze jak najlepiej. Później doszły mnie słuchy, że do Leszna przyjechali przedstawiciele Cellfat Wilków, którzy wzięli na celownik kogoś do z juniorskiej kadry. Przeczuwałem, że tym obiektem zainteresowania mogłem być ja, ale to nie miało i tak żadnego znaczenia, bo do końca sezonu nie mieliśmy zamiaru podejmować żadnych kroków. Starty na zasadach gościa w Rawiczu, wciąż aktualny temat? - Rawicz to niemal mój drugi dom. Jeśli terminy meczów Wilków i Kolejarza nie będą ze sobą kolidować to zasilę zespól z Rawicza wykorzystując instytucję gościa. To dla mnie bardzo ważne, jestem związany z tym klubem emocjonalnie. Pan prezes Sławek Knop jest moim prywatnym sponsorem, a to ma duże znaczenie. Blisko do domu. - Wiele firm, które mnie wspiera, ma swoje lokalizacje w okręgu leszczyńskim. Reklama 600 km stąd lekko mija się z celem, więc Rawicz daje im tych nowych potencjalnych kontrahentów. Przenosisz bazę na drugi koniec Polski? - Jeszcze bijemy się z myślami, jak to ugryźć logistycznie, ale tak by było chyba najwygodniej. Nie idę do Krosna na rok, tylko wiążę z tym klubem dłuższą przyszłość. Moim mentorem i mechanikiem będzie od nowych rozgrywek pan Arek Stasik z Krosna. To postać świetnie znana kibicom żużla. Współpracował m.in. z Januszem Kołodziejem więc będę miał przy sobie fachowca. Wszystkie części też są już wysyłane bezpośrednio na Podkarpacie. W wakacje będę w Krośnie pomieszkiwał. Trzyletni kontrakt dla juniora, to spore ryzyko, stajesz się trochę więźniem swojej długoterminowej umowy. Czy to było z twojej strony świadome działanie? Zawodnicy raczej starają się odchodzić od podpisów do końca wieku młodzieżowca. - Patrzyłem perspektywicznie na nowy klub. Nie lubię za często zmieniać środowiska, raczej się przywiązuje do miejsc, w których dłużej jestem. W Krośnie poznałem wielu świetnych ludzi i nie szykuję się do żadnej przedwczesnej ucieczki (śmiech). Jak znam prezesa Grzegorza Leśniaka był bardzo zdeterminowany, żeby cię pozyskać. - Leszno nie słynie z tego, że sprzedaje swoich juniorów. Tu jest prawdziwa kuźnia talentów i raczej nikt nie dobija się do Unii, żeby kogoś wyciągać, bo doskonale zdaje sobie sprawę, że to misja skazana na niepowodzenie. Z tego też względu nie przebierałem w ofertach. Nikt nie podejrzewał, że Leszno będzie skłonne puścić mnie w świat. Albo, że kwota wykupu odstraszy? Taką opcję też trzeba było zakładać, że Unia wystawi zaporową cenę i żaden klub nie będzie w stanie tych żądań spełnić. Wilki były tak naprawdę pierwsze, które wyraziły realne zainteresowanie. Z początku prezesi z Krosna nie przyjechali po mnie, bo stwierdzili, że nie mają szans, żeby mnie wyciągnąć. Upatrzyli sobie młodszych chłopaków, ale kiedy dowiedzieli się, że jestem do wzięcia, błyskawicznie pojawiły się konkrety. Najpierw miałem pójść na wypożyczenie, do którego ja też się skłaniałem. A gdyby twoje odejście spaliło na panewce i musiałbyś zostać w Lesznie? - Świat by mi się nie zawalił. Tak jak wspomniałem, w Lesznie nie było mi źle, nie uciekałem stamtąd. Gdybym dalej ubierał kewlar z Bykiem, nic by się w moim postępowaniu nie zmieniło. Walczyłbym z całych sił o skład, występował w drużynie U24 oraz poszedłbym na gościa, dlatego tych startów i tak miałbym pod dostatkiem. Lepiej jednak być w zespole eWinner 1. Ligi, w którym masz gwarancje startów i ten wachlarz możliwości do podnoszenia umiejętności jest większy. Według obserwatorów murowanych faworytów do awansu do PGE Ekstraligi jest dwóch - Abramczyk Polonia i Falubaz Zielona Góra. Wilki wymieniona są jako trzecie w kolejności. - Powiem coś oklepanego, ale dobrze obrazującego sport. On rządzi się swoimi prawami, a tam jest duże pole do niespodzianek. W tamtym roku Unia Tarnów była jednym z papierowych tuzów, a jak skończyła wszyscy dobrze wiemy. Rywale są trudni, mamy tego świadomość, ale w tych ekipach jeżdżą tacy sami ludzie jak my. To Polonia i Falubaz będą podchodziły do każdej kolejki z podwyższonym ciśnieniem. Oni muszą, a my tylko możemy, a stać nas na wiele. Prezesi zbudowali super zgrany skład, który nadrabia atmosferą. Waszą dużą siłą jest fakt, że nie macie w drużynie językowej wieży Babel. Wszyscy, łącznie z obcokrajowcami świetnie komunikują się w języku polskim. - Pierwszy raz poznać chłopaków wybrałem się przy okazji prezentacji drużyny na 2022 rok. Po zaledwie paru minutach czułem się, jakbym spędził tutaj kilka lat. Dzień przed, mieliśmy integrację, koledzy od razu skrócili dystans.