Kasprzak przyznał, że po zakończeniu sezonu przytył sześć kilogramów. - Do marca wrócę do odpowiedniej wagi - zapewnił. - W listopadzie nieco przytyłem, przez miesiąc około sześć kilogramów. Jednak organizm potrzebował tego, bo w trakcie ostatniego w sezonie Grand Prix w Toruniu czułem się wycieńczony. Dlatego dałem sobie nieco luzu. Lubię placki, serniki i wreszcie mogłem sobie na to pozwolić. Z kolei ze świątecznych potraw nie potrafię sobie odmówić klusek z makiem, choć wiem, że to niewskazane. Z drugiej strony nie mogę się zbytnio odchudzić, by nie stracić siły. Muszę mieć +power+, by walczyć na torze. Dużo rozmawiałem o tym z Tonym Rickardssonem. Na pewno jednak do marca wszystko wróci do normy, a ja do odpowiedniej wagi - powiedział Kasprzak. W minionym sezonie poprowadził on zespół z Gorzowa do mistrzostwa Polski, a indywidualnie zdobył wicemistrzostwo świata. - Wyniki mówią same za siebie - niewątpliwie mam za sobą najlepszy sezon w życiu. Do pełni szczęścia zabrakło triumfu w Drużynowym Pucharze Świata. Jednak nie zamierzam kończyć kariery i liczę, że największe sukcesy dopiero przede mną - podkreślił. Do jego teamu przed rokiem dołączył psycholog, który mógł mieć wpływ na postawę zawodnika. - Wszystkie przygotowania przeprowadziłem tak, jak poprzednio. Jednak oprócz psychologa dołączył do mnie menedżer i być może to mi pomogło. Oczywiście najwięcej zawdzięczam sprzętowi. Bez dobrych silników Petera Jonesa takie wyniki byłyby niemożliwe. Przez ostatnie trzy lata mistrzostwo świata zdobywali zawodnicy, którzy korzystali z jego usług. To o czymś świadczy - ocenił Kasprzak. Sukcesy odnosił mimo że w maju odniósł poważną kontuzję. W wyniku upadku na turnieju par w niemieckim Landshut doznał uszkodzenia więzadła pobocznego piszczelowego oraz tylnego krzyżowego. Nie zdecydował się jednak na operację, która wykluczyłaby go z treningów i startów na około pół roku. - Kiedy w Tampere przeprowadziłem pierwszy trening po tym urazie, spodziewałem się, że bez operacji przerwa potrwa kilka tygodni. Jeden z prostych odcinków przejechałem z uśmiechem, ale po drugim... popłakałem się. Wiedziałem, że nie dam rady wystąpić w Grand Prix Finlandii i rywale dogonią mnie w klasyfikacji - wspomniał. Jednak już trzy tygodnie później w GP Czech ponownie ścigał się z najlepszymi. - Moja rehabilitantka wykonała wspaniała pracę i byłem w stanie wystartować w Pradze. Musiałem jednak przyjąć środki przeciwbólowe. Poważny problem miałem też w Malilli, bo przez niesprawne kolano nie mogłem wchodzić dobrze w łuki, a zastrzyki przestały chyba działać. Dlatego po tych zawodach zwątpiłem, że na koniec sezonu zajmę miejsce w czołowej ósemce. Jednak dzięki pomocy wielu osób z mojego otoczenia o tytuł i medal MŚ walczyłem do samego końca - wspominał. Mimo bólu Kasprzak nie miał wątpliwości, czy kontynuować sezon. - Wiedziałem, że będę miał problem na sztucznych torach, jak w Cardiff, gdzie motocykl na łuku trzeba mocno +wyłamać+. W takich akcjach lewa noga jest bardzo potrzebna. Jednak na długich torach, ona nie jest już tak mocno eksploatowana. Obecnie nie mam większych problemów z tym kolanem. Wzmocniłem mięsień czworogłowy i dzięki temu mogę już biegać, grać w squasha czy jeździć motocyklem crossowym. Operacji poddam się dopiero po zakończeniu kariery. Nie chcę bowiem tracić całego sezonu na rehabilitację - tłumaczył. W końcowej klasyfikacji GP minionego sezonu zwyciężył Amerykanin Greg Hancock, który wyprzedził Polaka o osiem punktów. - Gdyby nie kontuzja, być może na koncie miałbym 10 punktów więcej. Jednak trudno przewidzieć, czy unikając upadku w Landshut, nie miałbym wypadku np. w Tampere, bo tam również jest ciężki tor. Teraz gdybanie nie ma sensu, a ja ten srebrny medal bardzo doceniam - podsumował Kasprzak.