Artur Gac, Eurosport.interia: Jakkolwiek nie zabrzmi to dziwnie, mimo urazu rdzenia kręgowego i głębokiego niedowładu nóg, Gollob ciągle ma prawie wszystkie narzędzia, którymi można spróbować podbić świat i osiągać sukcesy. Krzysztof Cegielski, były żużlowiec: - Dokładnie, nawet rozmawiałem na ten temat z Tomkiem po tym, jak wyznał publicznie, że miał w głowie Rajd Dakar... Powiedziałem mu, że to, co mu się przytrafiło, nie ma zupełnie żadnego znaczenia. Trzeba tylko odłożyć plany na przyszłość. A nawet powiem coś niepopularnego: będzie wyglądało to jeszcze bardziej efektownie, gdy Tomek po takim urazie wsiądzie w samochód i przejedzie Dakar lub inny rajd. Naprawdę myśli pan, że to jest jeszcze realne? - Oczywiście, że realne. Gdyby miał jechać motorem, tobym się zastanawiał, czy to możliwie. Na pomysł przejazdu quadem byłbym bardziej optymistycznie nastawiony, ale samochodem? Nie widzę żadnego problemu. W dzisiejszych czasach, przy możliwościach przystosowania sterowania samochodu, którym Tomek pewnie i tak zaraz będzie przemieszczał się sam, wszystko przed nim. Myślę, że w stawce Rajdu Dakar już byli zawodnicy, którzy po tego typu urazach pokonywali bezdroża najsłynniejszego rajdu terenowego świata. Potrafi pan być bardzo sugestywny. - Na miejscu Tomka naprawdę nie przekreślałbym tych planów, zwłaszcza że w jego przypadku, jeśli pozytywnie "wykorzysta" swój wypadek, to jeszcze więcej osób, firm i instytucji będzie chciało mu pomóc w realizacji marzeń niż wcześniej. Przecież nie tak pięknie wyglądałaby ta historia, gdyby Tomek po prostu zakończył karierę żużlowca i przejechał Dakar, jak właśnie za pewien czas, gdy zrobi to samo, tylko po ciężkim wypadku. Powiem więcej: wspomniany w pierwszej części wywiadu trzykrotny złoty medalista igrzysk paraolimpijskich Rafał Wilk zdradził mi kiedyś, mając świadomość, że niektórzy będą pukać się w głowę, że nic lepszego nie mogło mu się przydarzyć w życiu. Gdybym dzisiaj takie słowa skierował do Golloba, to mógłby obrazić się na mnie śmiertelnie, a nawet "pacnąć" w głowę... Jednak kto wie, czy za jakiś czas sam pan Tomasz nie zacznie wypowiadać się w podobnym tonie. - Tak musi myśleć. To jest jedyna droga, by ze skutków wypadku wyjść pozytywnie. Powtórzę, absolutnie nic się nie stało. My też nie możemy litować się nad Tomkiem Gollobem, bo nadmierna pomoc i chęć wsparcia w każdej kwestii, tylko go osłabi. Takie osoby muszą brać się w garść i ciężko pracować, bo nie ma wyjścia. Przed Tomkiem jeszcze całe życie, a przecież mogło być gorzej. Siedem miesięcy potrzebował Gollob, by zdobyć się na spotkanie z opinią publiczną, poprzez zwołanie specjalnej konferencji w szpitalu. Pan po jak długim czasie wyszedł do ludzi? - Po kilkunastu dniach. Było to podczas pobytu w pierwszym szpitalu, w którym przebywałem przez dwa tygodnie. Wówczas udzieliłem wywiadu w szwedzkiej telewizji. Później, gdy po trzech miesiącach wróciłem do Polski, pokazałem się podczas Grand Prix w Bydgoszczy. Nawet przejechałem się quadem po stadionie, a więc u mnie następowało to dosyć szybko. Szalone tempo, ale trudno się dziwić, skoro pan cały czas szykował motory, żyjąc planami powrotu na tor. - Lepiej tak niż w drugą stronę (śmiech). W każdym razie nie było też tak, że w pierwszym okresie pragnąłem nie wiadomo jak licznego towarzystwa, bo byłem mocno skupiony na rehabilitacji. Unikałem szerszych kontaktów, ale faktycznie dosyć szybko zacząłem pojawiać się publicznie. Podczas pamiętnej konferencji prasowej, Gollob przywołał wypowiedź profesora Marka Harata, który pewnego razu powiedział mu, że trzeba powoli kończyć karierę, bo "więcej części zapasowych do mojego kręgosłupa nie ma". To był pierwszy dzwonek, na który pewnie powinienem był zareagować - skonstatował legendarny żużlowiec. Naprawdę warto żałować? - Nie ma sensu. Przecież gdyby Tomek wtedy zakończył karierę żużlowca, to nie wierzę, że zakończyłby jazdę na crossie. A przecież wypadek nie zdarzył się na żużlu, tylko na motocyklu motocrossowym. A jeśli nie stałoby się to na crossie, to może wydarzyłoby się w Rajdzie Dakar lub w innych okolicznościach. Z tego, co wiem, Tomek nigdy nie zamierzał usiąść za biurkiem. Widocznie to miało się stać i się stało. Koniec, kropka. Owszem, z punktu widzenia prestiżu zawsze lepiej jest "przyłożyć" podczas Grand Prix w Warszawie i zakończyć karierę niż na crossie, na zakręcie, którego w dodatku nikt nie widział. Tomek Gollob zasłużył na lepszy koniec. Jeśli już miał być wypadek, to bardziej spektakularny, w blasku fleszy. Pojawił się temat objęcia przez Golloba funkcji w Polonii Bydgoszcz. Czy pan widziałby Tomasza w roli trenera i menedżera? - Myślę, że Tomek jest w tej chwili jedyną osobą, która mogłaby uzdrowić żużel w Bydgoszczy, przeciągnąć kibiców i sponsorów. Jednym słowem postawić na nogi speedway w tym mieście, bo nie wygląda to najlepiej. Nie widać, by działo się coś pozytywnego, a chyba nie chodzi tylko o spokojne funkcjonowanie. A wiem, co mówię, bo teraz często przebywam w Bydgoszczy, ponieważ w miejscowym klubie Artego gra w koszykówkę moja żona. Tu kibic żużlowy jest na każdym kroku, dlatego Bydgoszcz zasługuje, żeby ten sport funkcjonował tutaj na dużo wyższym poziomie. Jaką rolę mógłby pełnić Gollob? - Mógłby być menedżerem, trenerem, prezesem i kimkolwiek by zechciał. Tomka potrzebuje nie tylko cały polski żużel, ale także światowy. Widzę go w roli menedżera co najmniej reprezentacji Polski, na przykład zastępującego obecnego selekcjonera Marka Cieślaka. Uważam, że ta rola byłaby dla niego najlepsza. Ponadto fajnie byłoby widzieć go w telewizji, w roli eksperta, by każdy mógł w końcu usłyszeć, co Tomek myśli na temat jazdy jednego, czy drugiego zawodnika. To byłoby bardzo dobre doświadczenie dla niego i wielka nauka dla kibiców. Kiedyś jedna z osób, z reputacją i bardzo wysoko postawiona w polskim żużlu, powiedziała mi nieoficjalnie, że przy wszystkich swoich walorach i klasie sportowej, Gollob nie do końca ma predyspozycje charakterologiczne, by pełnić rolę trenera w klubie lub reprezentacji. Chodziło o trudność w nawiązaniu kontaktu z młodymi zawodnikami oraz pewnego rodzaju wyniosłość. - Tu bym się nie zgodził. Myślę, że to zupełnie nietrafiona analiza. Może kiedy Tomek był zawodnikiem skupionym tylko na sobie, przez co czasami nie był rad do podpowiadania, ale każdy musiałby sobie odtworzyć przede wszystkim czas, gdy startował w Bydgoszczy. Wtedy mniej był skupiony na sobie, a bardziej nad innymi. Przed wyścigiem potrafił sprawdzić swój sprzęt i kolegi, a następnie pożyczyć mu motocykl, sprawdzić zapłon i jeszcze dokręcić sprzęgło. A później, już w wyścigu, często holował młodego zawodnika. To pokazuje, że jeśli tylko chce, to naprawdę potrafi robić tysiąc rzeczy na raz. Nic nie ujmując Markowi Cieślakowi, ale jeśli zechce pójść na emeryturę, to z Tomkiem Gollobem na jego miejscu z pewnością nie odczulibyśmy, że cokolwiek zmieniło się na gorsze. Kiedy taki scenariusz mógłby się ziścić? - Myślę, że to nie wydarzy się dzisiaj, jutro, ani nawet w przyszłym sezonie. Chociaż, kto wie... Z doświadczeniem Tomka na światowych torach, dopasowaniem motocykli, to pod każdym względem nasz pionier, który uczył się wszystkiego na własnej skórze. To nie jest teoretyk, tylko facet, który jeszcze wczoraj był praktykiem na najwyższym światowym poziomie. Tomek znany jest z tego, że właściwie najlepiej "czuje" motocykle żużlowe. Taki facet, mając pod sobą młodych podopiecznych, słysząc na treningu pracę ich silników, mógłby bardzo szybko wyciągać wnioski i udzielać trafnych podpowiedzi. Dlatego właściwie nie widzę lepszego kandydata, który miałby aspirować do stanowiska trenera reprezentacji Polski. Innych po prostu nie ma. Inną kwestią byłaby funkcja trenera do szkolenia młodzieży, ale w tym względzie też nie widzę przeszkód. A jak obecnie wygląda stan pańskiego zdrowia? Zauważa pan postępy? - Trudno powiedzieć, ale od zawsze mówię, że jest świetnie. Nie oczekuję, by codziennie coś się zmieniało, ale radzę sobie bardzo dobrze. Nic mi w niczym nie przeszkadza, więc nie mam powodów do narzekań. Gdybym miał wskazać, czy coś zmieniło w ostatnim czasie, to nie. Niemniej w dalszym ciągu bardzo dużo trenuję, staram się utrzymywać w dobrej kondycji fizycznej i jak najwięcej chodzić już o własnych siłach, z pomocą chodzika. Powiem krótko: forma jest dobra. Bez chodzika też jest pan w stanie stawiać kroki? - Nie, potrzebuję czegoś do pionizacji ciała. Mój uraz też był bardzo poważny, z rdzenia niewiele zostało, więc również muszę brać pod uwagę fakt, że mam ograniczone możliwości. Inna sprawa, że moje szanse na progres podobno już dawno się skończyły, a jednak sobie radzę, choć medycy sami nie wiedzą jak i w jaki sposób. Mięśnie, które w moim organizmie ciężko uruchomić, wbrew logice zastępuję innymi partiami mięśni. Dzięki temu jakoś stoję i próbuję się poruszać. Rozmawiał Artur Gac