Krzysztof Cegielski był świetnie zapowiadającym się żużlowcem, którego karierę przerwał fatalny wypadek w 2003 roku na torze w Szwecji. Polak ratował się przed upadkiem, puścił motocykl, ale pojazd rywala wjechał w żużlowca i docisnął go do bandy. Skutkiem wypadku było obrócenie 12. kręgu Cegielskiego o 180 stopni. Polak nie odzyskiwał przytomności przez niemal godzinę. Miał uszkodzony rdzeń kręgowy i stracił władzę w nogach. Od tego czasu zaczęła się żmudna rehabilitacja Cegielskiego, który nie tracił nadziei na powrót do zdrowia. W 2014 roku, po 11 latach od wypadku, stanął na nogi. Wstał z wózka inwalidzkiego i zaczął poruszać się przy pomocy balkonika. W tym samym roku wziął ślub z reprezentantką Polski w koszykówce - Justyną Żurowską. Podczas uroczystości poruszał się bez wózka. Cegielski jest jedną z najbardziej optymistycznie nastawionych do życia postacią w świecie polskiego sportu. Nigdy nie traci nadziei i optymizmu, mimo wielkich problemów, które przydarzyły mu się w przeszłości. Wiarą zaraża innych. Teraz jego wsparcie przyda się Tomaszowi Gollobowi. Dwa tygodnie temu byłemu żużlowcowi i koszykarce urodziła się córka. Łukasz Szpyrka, Interia: Jaka była pana pierwsza myśl, gdy dowiedział się pan o wypadku Tomasza Golloba? Krzysztof Cegielski, były żużlowiec: - Szok, niedowierzanie, smutek i rozżalenie. Ciężko było uwierzyć w to, co usłyszałem. Zwłaszcza w dniu meczu ligowego. Nie wierzyłem, że tego dnia coś mogłoby się stać. Tomek jednak często mecze ligowe poprzedzał rozgrzewką na crossie. To samo miało miejsce teraz. Niestety. Spodziewał się pan, że jeśli w ogóle miałoby dojść do takiego wypadku, to miałby on miejsce poza torem żużlowym? Gollob to przecież niezwykle doświadczony zawodnik. - To już nie ma żadnego znaczenia. Tomek trenował też inne sporty motorowe. Nic nie było dla niego obce. Kontuzje mogą zdarzyć się wszędzie, na crossie też się zdarzają. Zawsze, kiedy myśli się o takich wielkich sportowcach, w związku z tym, że robią wszystko praktycznie w sposób idealny, trudno sobie wyobrazić, że mogą sobie coś zrobić. Na żużlu Tomek jeździł zawodowo i tam dochodzi do różnych sytuacji, ale inne formy jazdy na motocyklach czy samochodach traktował bardziej amatorsko. W związku z tym zazwyczaj nic wielkiego się nie działo. Jeśli więc miało się coś wydarzyć, to raczej na torze żużlowym. Wszyscy czekaliśmy, aż powoli będzie kończył karierę, bo do tego to zmierzało. Tomek będzie... a w zasadzie już jest ikoną sportu żużlowego w Polsce i na świecie. Wokół tego mieliśmy funkcjonować, a teraz pokazał nam, że jeszcze musi być na naszych ustach, w naszych słowach, w inny sposób. Być może ma jeszcze plan, by udowodnić nam, że z cięższych sytuacji potrafi wyjść. Więc niech to robi. Gdy dowiedział się pan o zdarzeniu Golloba, przypomniała się panu sytuacja sprzed lat, gdy to pan uległ wypadkowi? - Zawsze są takie skojarzenia. Gdy słyszę, co się dzieje, o czym mówią lekarze, o diagnozach... Przez ostatnich kilkanaście lat obracałem się w tym nazewnictwie, więc dokładnie wiem, o co chodzi. Wiem, co oznaczają poszczególne słowa i jakie mogą być konsekwencje. Z dużym zainteresowaniem przysłuchuję się wszystkim doniesieniom, szczególnie słowom lekarzy. Z drugiej strony, przechodząc taką drogę, jaką przeszedłem wiem, że to nie musi być droga przez mękę. Uważam, że każdy kolejny dzień będzie dla Tomka lepszy. Doprowadzającym go do lepszego samopoczucia i większej sprawności. - Zastanawiałem się, kto miałby sobie poradzić z taką sytuacją, jak nie Tomek? Człowiek, który wiele przeżył nie tylko na torze żużlowym, gdzie walczył przeciwko całemu światu, bo także poza torem los go nie oszczędzał. Miał wypadki samochodowe, lotnicze, z których ciężko było wyjść obronną ręką. On sobie z tym radził. Dzisiaj wszystko wygląda źle, wszyscy jesteśmy przygnębieni, ale jestem przekonany, że każdy kolejny dzień będzie przynosił dużo pozytywnych wieści. Oby nie musiał przechodzić takiej drogi, jaką ja przechodziłem. Choć oczywiście nie było to tak straszne, to nikomu tego nie życzyłem ani nie życzę. Są lepsze rzeczy do robienia w życiu. Tomek miał plany, lepsze niż rehabilitacja. Niech realizuje marzenia i z kłopotów zdrowotnych wychodzi jak najszybciej. Jaka byłaby pana pierwsza rada, którą można dać Gollobowi tuż po przebudzeniu ze śpiączki farmakologicznej? - Radzić to ja mogę ludziom, którzy nie mieli do czynienia z rywalizacją, kontuzjami i chorobami. Tomek Gollob raczej mnie mógłby uczyć, jak wychodzić z tego typu sytuacji. Gdy odzyska pełną świadomość od razu będzie wiedział, co robić. Ma wokół siebie świetnych lekarzy, rehabilitantów, a obecne metody są na najwyższym światowym poziomie również w Polsce. Wierzę, że Tomek będzie na tyle zdeterminowany, chętny i gotowy do pracy, by szybko wrócić do zdrowia. Miał różne kontuzje - jedne cięższe, drugie lżejsze. Najważniejsze teraz jest to, by głowa wróciła do siebie. W związku z tym, że jest silnym mentalnie, twardym i zawsze radzącym sobie gościem, uważam, że teraz też sobie poradzi. Kwiecień jest dla pana słodko-gorzki. Najpierw urodziło się panu dziecko, a teraz dowiedział się pan o wypadku Golloba. - Takie jest życie. Za długo kolorowe być nie może, więc często przychodzą jakieś informacje negatywne. Oby było już ich jak najmniej. Zawsze staram się wyciągać jakieś pozytywy. Zawsze można powiedzieć, że mogło być gorzej. O wielu urazach, które miał Tomek, nie ma co już wspominać. To za chwilę minie, dzisiaj jest tak, a jutro będzie zdecydowanie lepiej. Na końcu mogą zostać jeszcze problemy, ale są to rzeczy, z którymi można żyć, można sobie radzić. Jestem pewien, że Tomek zrobi wszystko, żeby konsekwencje tego wypadku były jak najmniejsze. Rozmawiał Łukasz Szpyrka