- Była część grupy, która nie przestrzegała zasad. Niektórzy w nocy wyrzucali rzeczy z balkonu. Faktycznie zadzwoniliśmy do kogoś z grupy, aby z nimi porozmawiać. Ten ktoś odpowiedział nam: nie dzwoń do mnie już, zadzwoń na policję. Mieliśmy wiele skarg od innych klientów, którzy mieli pokoje obok tych, w których była wspomniana przeze mnie grupa - tak szef recepcji hotelu Santiago Barcelo opisał nam w mailu zachowanie części ekipy Moje Bermudy Stali Gorzów. Klub: To kłamstwa Klub wydał oświadczenie, w którym tłumaczy, że to wszystko kłamstwa, a szef recepcji mówił nie o Stali, ale o kimś innym, bo w tym samym czasie byli w hoteli inni polscy turyści. I właśnie tacy zwyczajni turyści skontaktowali się z nami po wpisach klubu i wywiadach prezesa Marka Grzyba, w których ten przekonuje, że on jest niewinny, że ktoś się na niego uwziął. Polscy turyści wstrząśnięci - Niestosowne zachowania, okrzyki, co drugie słowo kur.. - tak relacjonują zachowanie gorzowskiej ekipy działaczy polscy turyści (dane osób są w posiadaniu redakcji, są one gotowe zeznawać przed sądem), który w hotelu Santiago Barcelo spędzili tydzień ze Stalą. W pierwszym odruchu byli zachwyceni, potem już niekoniecznie. - Sami Niemcy w hotelu, możemy robić, co chcemy - usłyszeliśmy na wstępie. - A w hotelu w przeważającej większości byli Polacy, ale nie tylko, bo też Rosjanie, Ukraińcy i Hiszpanie. Polacy oczywiście błyskawicznie ucichli. Wstyd im pewnie było, bo przecież nasi sąsiedzi ze wschodu doskonale rozumieli, co mówią działacze. My ich wcześniej nie znaliśmy, ale zobaczyliśmy ich twarze w internecie, więc możemy powiedzieć, że wśród hałasujących w pool-barze i na basenie byli prezes Marek Grzyb i dyrektor Tomasz Michalski. Panowie są mniej więcej tej samej postury. W każdym razie wcześniej myśleliśmy, że to klub kibica przyjechał. Nam to ich zachowanie nie pasowało do zachowania osób pełniących tak poważne funkcje. Harce prezesa w pool-barze - Każde wejście prezesa do pool-baru i na basen, których byliśmy świadkami, a było ich kilka, zaczynało się słowami: "Kur.., gdzie nasi?". Panowie w ogóle nie respektowali regulaminu. Hiszpanie mają zakaz, żeby przy stolikach siadało więcej niż sześć osób, a ich tam zawsze było dziesięciu, czy piętnastu przy jednym. Może przez dwa dni kelnerzy zwracali uwagę, a potem dali sobie spokój, bo widzieli, że nic nie można zdziałać. Tamci robili, co chcieli - komentują turyści. Według relacji świadków działacze klubu będąc w tej ogólnodostępnej przestrzeni, potrafili śpiewać chamskie piosenki o innych drużynach. - Na własne uszy słyszeliśmy, jak grupa ludzi związanych ze Stalą śpiewała: zdechł pies Falubaz. Oczywiście śmiechu i takich niewybrednych żartów było przy tym co niemiara. My wiemy, że jak czasem kibice takie rzeczy śpiewają, to się to pochwala, ale nam się to nie podoba, a w ustach działaczy, to już w ogóle bardzo dziwnie brzmi. Żużlowcy z innego świata Zawodnicy wyraźnie odróżniali się od ekipy działaczy. - To byłby jakby dwa inne światy. Zawodnicy obracali się w swoim towarzystwie. Zawsze mieli na sobie klubowe uniformy, zawsze byli grzeczni i kulturalni. Widzieliśmy ich na rowerach, na basenie, oni tam po prostu pracowali. Natomiast kadra zarządzająca była zwyczajnie wulgarna, bo co powiedzieć, kiedy panowie, widząc, że do hotelu przyjechały kobiety, mówili: towary przyjechały, czas się brać do roboty. Turyści, z którymi rozmawialiśmy, nie wiedzieli, co działo się w pokojach, bo byli w innym skrzydle niż Stal. - I jak się okazało, to mieliśmy szczęście, bo wszędzie tam, gdzie można było ich spotkać, mamy na myśli działaczy, było głośno. Dwa dni wytrzymaliśmy, ale jak się nasłuchaliśmy, to potem już trzymaliśmy dystans przynajmniej piętnastu metrów, żeby mieć spokój - kończą. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź