Polonia od zawsze w zasadzie miała problem z juniorami. Nie inaczej było w pierwszych latach XXI wieku, kiedy to zera wozili Łukasz Stanisławski, Grzegorz Musiał, Paweł Wielewski, Jakub Gabrych czy Robert Umiński. Ten ostatni, mimo bardzo słabych wyników w lidze, w sobie tylko znany sposób wygrał finał Brązowego Kasku, lecz w żaden sposób nie podniosło to jego poziomu sportowego. Wydawało się, że Grzegorz Czechowski może być w końcu wartościowym młodzieżowcem, na jakiego Polonia czekała. Po obiecującym początku kariery, szybko jednak dał sobie spokój. Na sezon 2004 bydgoszczanie zmontowali słaby, jak się wydawało skład. Odejście braci Gollobów zmusiło działaczy do poszukania nowych zawodników. Siła rażenia zespołu drastycznie spadła, choć akurat formacja juniorska zapowiadała się solidniej niż we wcześniejszych latach. Oprócz Klechy do drużyny dołączył także Marek Cieślewicz, który był wówczas całkiem niezłej klasy zawodnikiem. Mieli oni za zadanie spowodować, że w końcu Polonia będzie mieć jakiś pożytek z najmłodszych zawodników. Cieślewicz jechał swoje i przywoził kilka punktów w meczu. Prawdziwą furorę jednak robił Klecha. Bydgoska publiczność z miejsca pokochała wiecznie uśmiechniętego chłopaka, który prezentował niebywałe serce do walki, po przegranych w większości startach. W ogóle bydgoska drużyna składała się z samych walczaków: Smith, Jonsson, Robacki czy Klecha właśnie. To dzięki ich nieustępliwości ekipa skazywana na pożarcie utrzymała się w bezpieczny sposób w ekstralidze i rok później znów walczyła z najlepszymi. W pamięci kibiców jeśli chodzi o sezon 2004 zapadł zwłaszcza mecz z ZKŻ-em Zielona Góra. Wówczas Klecha miał okazję przekonać się, co to znaczy walka z Nickim Pedersenem. Dzielny junior przez 3/4 biegu jechał na równi z aktualnym już wówczas mistrzem świata, ale ten na jednym z łuków postanowił niemal wprasować go w bandę, co oczywiście zakończyło ich walkę. Po jednym z kolejnych biegów ogromne pretensje do Duńczyka miał Andreas Jonsson, który podjechał do Pedersena i wymownie pukał się w czoło, nawiązując do jego ogólnie bardzo ostrej jazdy w tamtym meczu. - Wygrałbym z Nickim, ale on troszkę przesadził - mówił po zawodach Klecha. Sezon 2005 był dla Klechy już ostatnim w gronie juniorów i spodziewano się znacznego progresu w wynikach żużlowca. Zespół wzmocniony Piotrem Protasiewiczem i Robertem Sawiną wrócił do walki o czołowe lokaty w lidze, a sam Klecha poprawił swoje wyniki, notując średnią 1,381. Jak na juniora w ekstralidze był to rezultat co najmniej przyzwoity. Polonia skończyła sezon ze srebrnym medalem DMP, co dla Klechy było zdecydowanie największym sukcesem w dotychczasowej karierze. Rok później zawodnik dołożył kolejny medal, tym razem brązowy. Jeździł już jako senior, bardzo często z trudnym numerem 2/10. Znacznie lepsze wyniki notował na domowym torze, choć i na innych obiektach potrafił zaskarbić sobie sympatię fanów. Podczas meczu we Wrocławiu zanotował defekt na czwartej pozycji i postanowił biec do mety po... zero punktów. Niespotykana w zużlu sytuacja, pokazująca charakter sportowca, jaki Klecha z pewnością posiadał. Schody dla niego zaczęły się w kolejnym sezonie. Słaba Polonia po raz pierwszy w historii spadła z ekstraligi, ale Klecha akurat zaliczył najlepszy sezon w życiu. Nie pomogło mu to w utrzymaniu się w zespole, który na I ligę został dość mocno zmieniony. Bydgoskim kibicom było bardzo szkoda żużlowca, który zawsze dawał z siebie wszystko na torze i wielokrotnie odbijał pozycje na ostatnich metrach. W 2007 roku osiągnął także spory sukces indywidualnie. Wszedł do finału IMP i zajął tam bardzo dobre, siódme miejsce. Po spadku Polonii, jego kariera znalazła się na zakręcie. Przenosiny do Tarnowa, potem kontrakt warszawski w Rawiczu, ostatecznie trafił do PSŻ-u Poznań. To już jednak nie był ten Klecha, którego znano z Bydgoszczy. Zmiana środowiska ewidentnie mu zaszkodziła. Miał jeszcze przebłysk w 2010 roku, kiedy trafił do nowo utworzonego klubu z Ostrowa. Był tam jednym z czołowych zawodników. Po sezonie cieszył się, że dostał szansę. - Ostatnie dwa lata tak naprawdę nie siedziałem na motocyklu, nie jeździłem w żadnych zawodach. Można powiedzieć, że na nowo w to wszystko w tym sezonie wchodziłem. Generalnie zaliczam go do udanych - mówił w rozmowie z WP SportoweFakty.pl. To co, się stało z Klechą po tamtym sezonie było naprawdę dziwne i trudne do wytłumaczenia. Mimo solidnej postawy nie zdołał znaleźć dla siebie klubu, ratując się "warszawką" w Poznaniu. Miał być wypożyczonym do swojej rodzimej Polonii Piła, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło i Klecha został na lodzie. Dość szybko podjął decyzję o porzuceniu żużla. Z perspektywy czasu, wydaje się, że zawodnik mógł jeszcze trochę o siebie powalczyć. Krystian Klecha nie był typem żużlowej perełki, talentu czystej wody, który zachwycał od pierwszych chwil na torze. Był jednak niesamowicie ambitnym i walecznym zawodnikiem, których kibice kochają. Potrafił jeździć w meczach poobijany, walczyć jadąc kołami po bandzie. Tego w Bydgoszczy mu nigdy nie zapomną. Do dziś żużlowiec jest tam często wspominany, bowiem dla wielu miejscowych kibiców jest w zasadzie jak wychowanek. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź!