- Zmarzlik do wykluczenia - takich głosów w sobotni wieczór na trybunach PGE Narodowego nie brakowało. I na pierwszy rzut oka tak to mogło wyglądać. Bartosz Zmarzlik i Jason Doyle jechali łeb w łeb i kiedy ten drugi się przewrócił, to pół stadionu już szykowało się na finał bez Polaka. Szwedzki sędzia rozwiał wątpliwości Na pierwszych powtórkach kibice zdawali się szukać potwierdzenia swojej teorii. Mówili, że niby Zmarzlik trącił motocykl Doyle tylnym kołem swojej maszyny, albo przynajmniej włożył nogę i postraszył rywala. Szwedzki sędzia Jesper Steentoft uznał jednak, że nie ma miękkiej gry i wykluczył Doyle. Australijczyk schodził z toru z kamienną twarz. Kiedy Zmarzlik go szturchnął, żeby go przeprosić za całą akcję, to nawet na niego nie spojrzał. Doyle poszedł do swojego busa, by tam w samotności trawić drugi finał z rzędu, który skończył upadkiem. W GP Chorwacji leżał na pierwszym łuku, ale się pozbierał i wyścig mógł być kontynuowany. Teraz długo się nie podnosił, konieczna była powtórka. Już bez Doyle’a. Gdy próbowaliśmy porozmawiać z Doylem, to była krótka piłka z jego strony. Jak Australijczyk zobaczył nas zbliżających się do busa, to rzucił tylko "no, no, no" i zatrzasnął drzwi. Przy drugiej próbie naszego przedstawiciela Doyle nie tylko zamknął drzwi, ale i zasunął firankę, jakby chciał się ukryć przed całym światem. Zmarzlik nie chciał powiedzieć nic przykrego Zmarzlik o zajściu mówił niewiele, a jak już powiedział, to rzucił stwierdzeniem: "nie chciałbym nikogo skrzywdzić". I to można uznać za taki mały taktyczny wybieg, bo Zmarzlik musiałby powiedzieć to, co zauważył sędzia Steentoft i jeden z naszych ekstraligowych sędziów, którego spotkaliśmy w paddocku. A przyznał on, że Doyle najpierw popełnił błąd robiąc miejsce Zmarzlikowi na jednym łuku (Polak wjechał mu wtedy pod łokieć), a potem widząc, że miejsce na podium ucieka, po prostu to wykorzystał, kładąc się na torze. Wykluczenie Doyle’a było więc jedyną opcją. W takiej sytuacji odezwą się zapewne głosy, że przecież zawodnicy, pędząc 100 i więcej kilometrów na godzinę nie mogą ot tak kłaść się na torze. Całkiem niedawno Grzegorz Walasek, zawodnik i ekspert Eleven Sports, przyznał wprost, że żużlowcy bawią się w nurkowanie, kiedy tracą pozycję i wiedzą, że to jedyny sposób na uratowanie biegu i doprowadzenie do powtórki, która jest drugą szansą. Warto przypomnieć, że kiedyś Doyle lubił się kłaść na pierwszym łuku. To było w czasach jego pierwszej przygody z Apatorem Toruń. Wtedy było sporo takich jego akcji, gdzie przez swoje upadki wymuszał na arbitrze decyzję o powtórce, a czasem pozbywał się niewygodnego rywala. Na PGE Narodowym na szczęście mu się nie udało.