Nic nie wskazywało na to, że piątkowe starcie Sparty z Włókniarzem nie dojdzie do skutku. Na Stadionie Olimpijskim pojawił się komplet miejscowych kibiców i rzesza fanów z Częstochowy. Sędzia na miejscu podjął jednak decyzję o odwołaniu tego meczu. Wszystko przez zły stan toru. Jasne stanowisko gwiazdy Włókniarza Kiedy spiker przekazał tę wiadomość, arbiter otrzymał solidną porcję gwizdów. Niezadowolenie panowało po obu stronach barykady. Wrocławscy fani zarzucali, że to wszystko przez kontuzję Jasona Doyle'a. Kibice Włókniarza rzucili się natomiast na władze ligi, które nie nadały meczowi statusu zagrożonego. Zupełnie inne nastroje panowały w obozach obu ekip w parku maszyn. - Wiedziałem już podczas obchodu toru, że to będzie ciężka próba - mówił Piotr Pawlicki na antenie Eleven Sports. Lider gości brał udział w ekstraordynarnej próbie toru, po której odwołano spotkanie. - Chodzi o istotny fragment toru. To jest dla nas niebezpieczne - tłumaczył. Wiemy, co teraz czeka Spartę Wrocław Jednym głosem za przełożeniem meczu opowiedzieli się także wrocławianie. Klub szczęśliwie uniknie przykrych konsekwencji. We Wrocławiu są kryci, bo Ekstraliga nie nadała meczowi statutu zagrożonego. Gdyby ten został nadany, to nawierzchnia zostałaby przykryta plandeką. Wówczas nic nie przeszkodziłoby w rozegraniu zawodów. Deszcz padał przez kilka godzin do godziny 12. Problem był jedynie z prostą startową i wejściem w pierwszy łuk. Konkretnie chodziło o miejsca zacienione przez dach. Żadne słońce o tej porze nie było ich zdaniem już w stanie tego uratować. Ekstraliga zbada mecz we Wrocławiu Kibice jednak poddają pod wątpliwość stanowisko zawodników. Wg nich znaleźli oni kolejną wymówkę, żeby nie wyjeżdżać na tor w niekomfortowych warunkach. Wszystko skrupulatnie zbadają jeszcze władze ligi, czytając protokół meczowy sędziego, jak i komisarza toru. Dziwi również fakt, że Ekstraliga potrafiła odwoływać mecz Gorzowa z Lublinem, choć finalnie byłaby to błędna decyzja. Tutaj taka decyzja nie zapadła. Zarządzający rozgrywkami bronią się jednak tym, że opady były nieprzewidziane. Wcześniej na bieżąco śledzono prognozy pogody, które nie wzbudzały żadnych podejrzeń. - Mecz nie miał statusu zagrożonego. Pogoda nas brutalnie wykiwała. Miało padać lekko niecałe dwie godziny w nocy. Padało intensywnie prawie sześć godzin i deszcz skończył się po 11. Rozumiem rozżalonych kibiców. Jest nam naprawdę przykro, że zawody się nie odbyły. Jednak przy tym stanie toru na pierwszym łuku to była jedyna rozsądna decyzja. Bezpieczeństwo zawodników trzeba postawić na pierwszym miejscu - wyjaśnia oficer prasowy Sparty Adrian Skubis.