Jaimon Lidsey omal nie spadł z krzesła, kiedy usłyszał ofertę klubu z Grudziądza. 700 tysięcy złotych za podpis i 7 tysięcy złotych za punkt to warunki, o których w Lesznie mógł tylko pomarzyć. I to bez względu na rezultat, jaki osiągnie w każdym meczu. Mieli rację, rozczarowujący sezon mistrza świata 25-latek uznał wówczas, że to odpowiedni moment na zmianę. Eksperci byli jednak bezlitośni dla byłego mistrza świata juniorów. Przed sezonem 2024 jego występy na torze w Grudziądzu były lekko mówiąc słabe. Lidsey przy ulicy Hallera 4 zdobywał średnio 1,26 pkt/bieg. To nie wróżyło sukcesów w nowej drużynie. Jak się później okazało, mieli trochę racji, bo Australijczyk zaliczył najsłabszy sezon od trzech lat. Wyłączając młodzieżowców i zawodników do lat 24, słabsi od niego byli tylko Maksym Drabik, Paweł Przedpełski, Oskar Fajfer i Bartosz Smektała. Dwóch z nich nie ma już w Ekstralidze, a Drabik cudem przekonał do siebie prezesa beniaminka. Odpuścili dwa transfery, dostał drugą szansę Nowy nabytek GKM-u przez pierwszą część rozgrywek zdecydowanie lepiej prezentował się na wyjazdach. Dopiero z czasem przełożył się na swój domowy tor. To i tak nie wystarczyło, żeby domowa średnia była wyższa od tej wyjazdowej. W Grudziądzu pozostał głównie przez szczęśliwy zbieg okoliczności i lobbing trenera Roberta Kościechy. Najpierw rozpatrywano pozostawienie Doyle'a, lecz ten oczekiwał dużych pieniędzy, na które klub nie mógł sobie pozwolić. Następnie pojawiła się opcja zakontraktowania Piotra Pawlickiego i Szymona Woźniaka. Obie jednak jak szybko się pojawiły, tak szybko poszły w zapomnienie. W ten oto sposób Lidsey otrzymał drugą szansę. Australijczyk stanie przed trudną decyzją Jeśli teraz nie poprawi swojej dyspozycji, to może pożegnać się z PGE Ekstraligą. Gdy Jakub Miśkowiak nawiąże do swoich najlepszych lat, to za rok może wygryźć go ze składu. Wszystko ze względu na to, że Polakowi został tylko rok startów na pozycji U24. Lidseya z braku laku może wziąć jedynie przyszłoroczny beniaminek. Najbliżej takiej decyzji byłaby raczej tylko Stal Rzeszów, która pewne podchody pod Australijczyka robiła już w poprzednim roku. Pytanie jednak, czy lepiej nie wpłynęłyby na niego starty na zapleczu elity. Tam na brak ofert nie mógłby narzekać. Jeśli wspiąłby się tam na wyżyny swoich umiejętności, to zyskałby na tym nie tylko sportowo, ale także finansowo.