Kariera Floriana Kapały związana jest przede wszystkim z dwoma miastami - Rawiczem oraz Rzeszowem. W pierwszym z nich wypłynął na szerokie wody i pokazał swój przeogromny talent całej Polsce. Na przeszkodzie w prężnym rozwoju kariery nie przeszkadzały mu nawet pechowe kontuzje. Jednej z nich nabawił się na zimowym zgrupowaniu, gdy niewinna jazda na nartach zakończyła się poważnym złamaniem nogi. Jak czytamy na portalu speedway.hg.pl, sytuacja okazała się na tyle poważna, że lekarze rozważali amputację kończyny. Żużlowiec był załamany jeszcze z innego powodu - uraz zabrał mu dwa lata jazdy. Nie było gdzie wcisnąć szpilki. Tłumy widziały jego wielki sukces Powrót na motocykl wyszedł Florianowi Kapale niesamowicie. Równo siedemdziesiąt lat temu został on indywidualnym mistrzem kraju i stąd pomysł napisania tekstu akurat dzisiaj. Wychowanek Kolejarza z 31 punktami na koncie uplasował się na najwyższym stopniu podium. Tak mnóstwo "oczek" wzięło się z tego, że organizatorzy zdecydowali się na przeprowadzenie czterech rund. Bliźniacza sytuacja ma miejsce obecnie, kiedy to o tytule nie decyduje jednodniowy finał, a zmagania złożone z kilku turniejów. W wyjątkowych zawodach na Stadionie Olimpijskim zebrało się wówczas 75 tysięcy kibiców. Posiadacze wejściówek mogli nazywać się ogromnymi szczęściarzami. Jazda przy takiej publiczności dla głównych uczestników zmagań musiała być czymś wyjątkowym. Wyjątkowo też powitano triumfatora po powrocie do Rawicza. - Chyba całe miasteczko przyszło mi pogratulować - wspominała legenda czarnego sportu. Z pewnością tego dnia niejedna łezka musiała zakręcić się mu w oku. Tych scen nie da się zapomnieć. „Do dziś nie mogę zrozumieć…” Niestety dwa lata po tych pięknych chwilach, łzy Florianowi Kapale poleciały z zupełnie innego powodu. W 1956 roku reprezentacja Polski w Austrii szykowała się do najważniejszych międzynarodowych imprez i zmierzyła się towarzysko z tamtejszą kadrą. Stadion nie spełniał jednak jakichkolwiek wymogów dotyczących bezpieczeństwa. Chociażby w wielu miejscach zamiast bandy znajdowały się... betonowe schody. Zawodnicy oczywiście nie chcieli zawieść licznie zgromadzonej publiczności i dali im pokaz jazdy na motocyklach bez hamulców. Niestety zakończyła się on tragicznie. W jednym z wyścigów we wspomniane wcześniej schody przy pełnej prędkości wpadł nasz reprezentant - Zbigniew Raniszewski. Siła uderzenia była tak duża, że Polak nie miał żadnych szans na przeżycie. Żużlowiec co prawda próbował się skulić, by jakimś cudem uniknąć zderzenia, ale to nic nie dało. - Wystartowałem jako pierwszy i cały wypadek zarejestrowałem kąta oka. Dojechałem jeszcze do następnego wirażu i zatrzymałem się. Wiedziałem, że stało się coś strasznego. Do dziś nie mogę zrozumieć dlaczego pochylił głowę i uderzył w beton, a nie próbował podnieść motocykla i nim zamortyzować uderzenie. Może wtedy żyłby? Po tym wszystkim czułem się okropnie - wspominał o tym fatalnym upadku sam Florian Kapała w książce "Asy żużlowych Torów". Nazwano stadion jego imieniem. „Trudno o lepsze uczczenie” Nie ma chyba człowieka, któremu taka sytuacja nie siedziałaby w głowie do końca życia. Bohater naszego tekstu pomimo traumatycznych chwil starał się jednak kontynuować karierę i sięgał po kolejne trofea. Ba, dobra jazda zaowocowała transferem do Rzeszowa, gdzie miał dostęp do sprzętu z najwyższej półki. Kibice z Wielkopolski miło wspominają zwłaszcza lata 1961-1962. W indywidualnych mistrzostwach kraju na Kapałę nie było wtedy mocnych. W dwóch finałach wychowanek Kolejarza przegrał zaledwie jeden wyścig. W Rawiczu o popularnym "Florku" pamiętają zresztą do dziś. Stadion w mieście od 2008 roku nazwany jest jego imieniem. Czterokrotny czempion niestety nie doczekał tego wyjątkowego momentu, ponieważ zmarł kilkanaście miesięcy wcześniej. - Dzisiejsza decyzja radnych to moja osobista satysfakcja. Trudno o lepsze uczczenie imienia żużlowca, który reprezentując Rawicz rozsławił nasze małe miasto w Polsce i za granicą - oznajmił w Radiu Elka pomysłodawca całej akcji, Tomasz Organistka.