Kamil Hynek, Interia: Czy kobieta-menedżer w żużlu, w środowisku gdzie stężenie wybujałego ego urasta wśród panów do niewyobrażalnych rozmiarów jest traktowana poważnie? Sandra Najmrodzka, menadżerka żużlowa: To jest bardzo ciężki temat, ale przeważnie jest tak, że jeżeli z kimś rozmawiam pierwszy raz, to na początku ewidentnie da się odczuć obojętne podejście, natomiast gdy przechodzę do merytorycznej, konstruktywnej dyskusji to po chwili słyszę "Muszę przyznać, ze jestem pozytywnie zaskoczony pani profesjonalizmem i podejściem do tematu" albo "Ktoś taki jak pani przydałby się nam do działu marketingu". W takim razie nie chciałaś nigdy pracować w klubie żużlowym ? Nie przywykłam do wykonywania czyichś poleceń. Zresztą uważam, ze pogodzenie roli menadżera pracującego dla zawodnika kłóci się z rolą pracy w klubie. Choćby przy negocjowaniu kontraktów byłabym pomiędzy młotem, a kowadłem, a tak stoję w stu procentach po jednej ze stron i mogę walczyć tylko o dobra dla zawodnika. Słyszałem, że nauka to twój konik. Skończyłam cztery kierunki: FIFA/CIES Programme in Sports Management, dziennikarstwo sportowe, zarządzanie biznesem sportowym oraz trener personalny i wiele kursów oraz szkoleń z marketingu sportowego. Mam jeszcze w planach ukończyć studia negocjacji w biznesie, ale dopiero jak wszystko w Polsce wróci do normy. Obecnie są chyba tylko lekcje on-line, a mnie takie nie interesują, chcę się czegoś nauczyć, a nie tylko odfajkować przez telefon obecność na zajęciach. Co jest dla ciebie najważniejsze w pracy menadżera i co sprawia ci największą radość? Zapewnienie zawodnikowi odpowiedniej drogi rozwoju kariery, a duży powód do dumy czuję po każdym wygranym wyścigu przez mojego podopiecznego. Słyniesz z zakrojonych na szeroką skalę akcji marketingowych. Duża siatka znajomości w sporcie, zaproszenia na mecz dla celebrytów... W większości są to po prostu moi znajomi, którzy lubią żużel. Zapraszałam ich na mecze, ponieważ oni zapraszali mnie na swoje zawody z dyscyplin, z których się wywodzą. Nie ukrywam też, że zależało mi na zwiększeniu zasięgów poprzez wrzucenie zdjęć z moimi podopiecznymi na ich social media. Przybywało nam wtedy obserwujących, co przekładało się na lepsze statystyki i większe pole manewru przy rozmowach ze sponsorami. W szkole w Afryce dzieci chodziły w koszulkach Rafała Karczmarza. Przyjaciel mojej rodziny, który często latał do Gwinei wysłał mi filmiki dzieci grających w piłkę nożną bez butów i w podartych ubraniach. Zapytałam od razu na co jest tam największe zapotrzebowanie. A potem już poszło. Zorganizowałam akcję wśród kibiców w całej Polsce - odzew był ogromny. Następnie z głównym sponsorem Rafała, Antonim Nowakiem z firmy PHU Nowak Industrial Welding, któremu bardzo dziękuję za ogrom wsparcia jakie okazywał Rafałowi podczas naszej współpracy - ustaliliśmy, ze ubierzemy te dzieciaczki w nasze teamowe koszulki i zrobimy akcję marketingową jakiej nie miał jeszcze żaden zawodnik w żużlu. Spakowaliśmy to wszystko w kontenery i po dwóch miesiącach dostaliśmy pełną fotorelację oraz filmy z podziękowaniami od dzieci za okazaną pomoc. Logistycznie była to przeprawa przez mękę, ale udało się. To jest idealny przykład na to, że kiedy się czegoś bardzo pragnie, nie ma rzeczy niemożliwych do zrobienia. Jesteś pomysłodawczynią utworzenia żużlowej drużyny w fundacji Cancer Fighters. Ambasadorami sa m.in. Joanna Jedrzejczyk, Jan Blachowicz, Artur Sowiński i wiele innych gwiazd ze świata sportów walki. Skąd pomysł na wykorzystanie środowiska żużlowego i w jaki sposób pomagacie chorym dzieciom? Pomysł powstał już bardzo dawno temu tylko COVID-19 ciągle krzyżował nam plany. Jako żużlowa drużyna Cancer Fighters zajmujemy się spełnianiem marzeń dzieci chorych na raka. Ostatnio zorganizowaliśmy sesję zdjęciową z podopiecznymi. Polegało to na tym, ze żużlowcy wcielają się w rolę zawodu jakie dziecko chce wykonywać w przyszłości i tak np. Maciek Janowski oraz Bartek Smektała zostali strażakami. Wcześniej obrandowana ciężarówka jeździła po całej Polsce i wręczaliśmy prezenty dzieciom z oddziałów onkologicznych. Kolejnym etapem będzie akcja, w której każdy żużlowy Ambasador Fundacji będzie miał pod opieką jedno chore dziecko przez cały sezon i będzie dedykował mu np. zwycięstwo w meczu, pozdrawiał w wywiadach, zapraszał na mecze - jeśli będzie taka możliwość. Dla takich dzieci, które na co dzień zmagają się z ogromnym bólem przez choroby jest to duże przeżycie i zapomnienie chociaż na chwile o tym co ich w życiu spotkało. Starasz się stać z boku i wykonywać swoją pracę z tylnego fotela. Swoim zawodnikom nie pozwalasz też za dużo mówić. Zabieram głos tylko wtedy kiedy muszę. A chłopaków zawsze proszę o przemyślane wypowiedzi do mediów, ponieważ są dziennikarze, którzy lubią wyciągać zdania z kontekstu i pisać tak, żeby to się lepiej sprzedało. Jesteś jedyną kobietą w tym biznesie, czym przekonujesz zawodników do współpracy i kogo masz pod swoimi skrzydłami? Oficjalnie pracuję z Michałem Gruchalskim, Vaszkiem Milikiem, Mateuszem Majcherem i Krystianem Grędą. Nigdy nikogo nie przekonywałam, żeby ze mną kooperował. Zawodnicy sami się zgłaszają. Zazwyczaj wtedy kiedy coś złego zaczyna dziać się z ich karierą. Najlepszą reklamą jest odzyskanie zaległych pieniędzy jakie wynikają z kontraktów sponsorskich... ale też pomyślne rozmowy transferowe, a u tych młodszych szczególnie - zadowolenie z planu i etapów rozwoju kariery. Co jest twoją rolą w teamie zawodnika, jaki jest twój zakres obowiązków? To zależy u którego zawodnika. Wachlarz jest szeroki. Głównie zajmuję się kontraktami, marketingiem, logistyką, większością rzeczy związaną z przygotowaniem do sezonu, pozyskiwaniem sponsorów, zamawianiem części, wysyłaniem silników na serwis. Pilnuję reklam na kevlarze oraz odzieży. Do tego dochodzi wiele innymi niewidocznych gołym okiem spraw. Myślałem, że zamawianie części leży po stronie mechaników. Nie zawsze, ja dostaje listę od chłopaków, co im potrzeba i zamawiam brakujące rzeczy. Dużo się mówi o tym, że środowisko żużlowe jest bardzo toksyczne i nie warto wchodzić w komitywy, zawierać bliższych przyjaźni, ponieważ można się nieźle przejechać? Mam kilku przyjaciół, którzy pomagają mi w różnych sprawach związanych z tą dyscypliną, natomiast słyszy się w kuluarach, że jest dużo nieczystej rywalizacji. Umowy nie objęte procesem licencyjnym tzw. pieniądze sponsorskie są dla managerów utrapieniem? Masz zawodników, z którymi walczyłaś o odzyskanie poza kontraktowej kasy. Stanowczo zbyt mało jeszcze osiągnęłam w tym sporcie, żeby podważać pracę osób tworzących regulaminy. Ale jeden z twoich podopiecznych - Michał Gruchalski rozstał się w listopadzie w dość kontrowersyjnych okolicznościach z Unią Tarnów. Działacze oskarżają zawodnika, że ten ich oszukał, ponieważ obiecał, że przedłuży umowę w Tarnowie, a jednak na ostatniej prostej wybrał Zdunek Wybrzeże. Kością niezgody miała być właśnie nie wypłacona kasa sponsorska. Bardzo szanujemy działaczy z Tarnowa i dziękujemy im za wspólnie spędzony sezon. Myślę, że ta sytuacja była niepotrzebnie zbyt mocno nakręcona przez media. Michał już udzielił wywiadu. Wyjaśnił jak było naprawdę i jaki był warunek pozostania w klubie, więc nie ma potrzeby kolejny raz do tego wracać. Masz na swoim koncie negocjacje zakończone kłótnią lub trzaskaniem drzwiami? Nie dopuszczam do sytuacji, w której ktoś mógłby odwrócić się na pięcie i wyjść bez słowa. Jeżeli dwóm stronom zależy na zawodniku i jego rozwoju, to nie ma problemu, aby się dogadać. Bywały trudne rozmowy, to jasne, ale właśnie takie najwięcej uczą i dają okazje do wyciągania wniosków na przyszłość. Są prezesi, z którymi wiesz, że nawet jeśli nie dojdziecie do porozumienia, to wszystko odbędzie się na zdrowych zasadach. Mimo, że podziękujecie sobie, to i tak podacie sobie ręce ? Jest kilku takich prezesów. Szanuję ich bardzo za zaangażowanie, w pomoc zawodnikom, Szczególne uznanie mam też dla tych, którzy inwestują swoje pieniądze w rozwój klubu. Zdarzyło się, że prezes oznajmił ci, iż będzie rozmawiał, ale z samym zawodnikiem, z pominięciem twojej osoby? Był jeden przypadek, że prezes chciał rozmawiać wyłącznie z żużlowcem, bez mojej obecności. Jego podstępny plan jednak nie wypalił. Zawodnik wytłumaczył, że albo rozmawiają ze mną, albo do widzenia. Było mu to wyraźnie nie w smak, ale nie miał wyjścia. W piłce nożnej podobne praktyki są nie do pomyślenia. Żużel i futbol, to dwa zupełnie inne, nieporównywalne światy. W czarnym sporcie zdecydowanie brakuje profesjonalizmu. Prezesom w ogóle chyba wydaje się, że menedżer w żużlu, to największe zło i nie jest zawodnikom potrzebny. Wśród szefów klubów panuje takie przeświadczenie. Ale tutaj trzeba zrozumieć obie strony. Punkt widzenia zawsze zależy od punktu siedzenia. Wiadomo, ze manager chce dla swojego zawodnika jak najwięcej ugrać, a prezes musi dbać o płynność finansową klubu i chciałby wydać jak najmniej. To logiczne. Nie jest też tajemnicą, że zawodnikowi łatwiej podsunąć coś do podpisania, a manager przeczyta umowę, co najmniej kilka razy. Zawiodłaś się na kimś bardzo mocno? Ktoś cię oszukał albo próbował oczernić w środowisku? Jeden człowiek przekroczył wszelkie możliwe granice, ale kto pod kim kopie dołki, ten sam w nie wpada. Zresztą ludzie w różny sposób leczą swoje kompleksy. Wybaczam mu to. Jak tak sobie patrzę na młodych zawodników z boku, to mam wrażenie, że dużą szkodę wyrządzają im rodzice. Własne dzieci są narzędziami w ich ręku. Starają się udawać nie wiadomo jakich managerów, nie mają o tym bladego pojęcia. Wszystko jest ukierunkowane na szybki zarobek, a konsekwencje są opłakane, bo najwięcej traci nastoletni chłopak, który znajduje się między młotem, a kowadłem. Telefonów co roku po zdaniu licencji "Z" z pytaniami "co mamy zrobić, bo podsunęli nam coś na szybko do podpisania i okazało się, że to kontrakt do końca wieku juniora" jest stosunkowo sporo. I tak jak mówisz, za takie zdarzenia winni są tylko i wyłącznie rodzice, którzy ze swoich dzieci już w tak młodym wieku chcą zrobić gwiazdy. Gdy tylko zobaczą, że klub jest zdeterminowany, aby podpisać z nimi umowę przekalkulowują sobie, że ich dziecko zaraz będzie drugim Bartkiem Zmarzlikiem i parafują wszystko, co im zostanie podstawione pod nos. Później okazuje się, że wyobrażenie zawodnika i rodziców o tym, co jest w kontrakcie odbiega od rzeczywistości. A regulaminy są tak stworzone, że za bardzo nie można się nawet odezwać, żeby nie dostać kary np. za narażanie klubu na straty wizerunkowe. Warto mieć jednak od początku kariery obok siebie kogoś kto zna się na rzeczy, żeby uniknąć takich sytuacji. Jest jakaś twoim zdaniem dolna granica, od której nad młodym zawodnikiem powinna być roztoczona opieka menedżerska? Wyznaję zasadę im szybciej tym lepiej. Wtedy manager ma dużo większy wpływ na budowanie i ukształtowanie kariery przyszłego zawodnika. Ja np. sprawuje pieczę nad Krystianem Grędą. Ma dopiero dwanaście lat, a pracuję z nim już od czterech. Skąd jest? Z okolic Gorzowa Wlkp., a jeździ w Falubazie Zielona Góra. Kontrowersyjnie w tak młodym wieku przechodzić z Gorzowa do Zielonej Góry. Kibice są pamiętliwi. W odpowiednim momencie mogą ten fakt chłopakowi wyciągnąć. To był zupełny przypadek. To miał być tylko prezent od rodziców, żeby pojeździł sobie pierwszy raz w życiu na dużym torze. Zrobił kilka kółek i oznajmił wszystkim, że "on tutaj już zostaje". Myśleliśmy, ze żartuje. Okazało się, że nie, więc po sprawdzeniu dokumentów jakie łączyły go z ówczesnym klubem - przedstawiłam rodzicom możliwości regulaminowe zmiany barw. Do zarządu Falubazu wysłałam warunki - zgodzili się. I tak już został do dziś. Jeżeli coś na razie dobrze działa to nie ma sensu tego zmieniać. Dla mnie liczy się odpowiednie podejście prezesa do zawodnika, zabezpieczenie sprzętowe oraz prawidłowy rozwój kariery adepta, a to w jakim klubie będzie jeździł spada na dalszy plan. W żużlu mamy do czynienia z Komitetem Oszalałych Rodziców? Bardzo często rodzice prowadzą rozmowy w imieniu dzieci. Dochodzi do konfliktów na linii działacze-rodzice. Czy oni faktycznie dbają o dobro pociech, czy aspekt finansowy bierze górę i raczej należałoby negocjacje zostawić komuś, kto ma o tym pojęcie? Jeżeli chodzi o najmłodszych zawodników to wiadomo, że każdy rodzic chciałby, żeby jego dziecko było od razu najlepsze. U mnie podział obowiązków jest określony od samego początku i odbywa się to w taki sposób, ze rodzic jest odsunięty od rozmów z klubem i wszystko załatwiam ja. Jeżeli nie ma pełnego zaufania na linii rodzic-manager to nie podejmuje dalszych rozmów o współpracę. Wydaje mi się, że trenerzy tez nie lubią jak rodzice są w parku maszyn na treningach lub zawodach, chyba, że mechanikiem jest tata to wówczas musi być obecny, natomiast mamy lepiej, żeby oglądały zawody z trybun. Taki układ sprawdza się najlepiej. Kilka osób obwiniało cię za chęć zakończenia przez Rafała Karczmarza jego kariery. Proszę spytać najbliższych współpracowników teamu kto ciągnął ten cały wózek, żeby Rafał mógł nadal kontynuować przygodę z żużlem. Myślę, że nawet prezes Zmora mógłby na ten temat wiele powiedzieć. Przy okazji chciałabym bardzo podziękować Pawłowi Niziołowi, Panu Henrykowi Romańskiemu, Krzysztofowi Jastrzębskiemu, Oskarowi Romanowskiemu, Łukaszowi Kaczmarkowi i wszystkim tym, którzy z nami pracowali. Przede wszystkim sponsorom, bez których nie dalibyśmy rady. To dlaczego Rafał chciał przedwcześnie zawiesić kevlar na kołku? Chodziło o strach przed kontaktem z zawodnikiem na torze? Rafał sam niejednokrotnie w wywiadach o tym wspominał, że był pewien problem z blokadą w głowie po poważnej kontuzji, ale zamiast roztrząsać ten wątek, dodajmy mu wsparcia i trzymajmy kciuki, żeby zdobywał jak najwięcej punktów w zbliżającym się sezonie. Korzystając z okazji chciałabym złożyć mu najserdeczniejsze życzenia, ponieważ w czwartek obchodził urodziny. Zdrowia i samych trójek na torze. Konsekwentnie dąż do celu, nawet gdy inny przestaną w ciebie wierzyć! Ale, czy kariera Rafała nie jest trochę ciągnięta na siłę? To już nie do mnie pytanie. Życzę mu jak najlepiej i chciałabym, aby jego kariera trwała jak najdłużej. A jak było z kasą, którą wziął od was Marek Hućko. Mechanik uciekł potem do Nickiego Pedersena? To są sprawy, które były do rozwiązania wewnątrz teamu i tak pozostanie. Inny z twoich zawodników, Mateusz Majcher jest zakontraktowany w Rzeszowie. Co zmieniło się obecnie w klubie RzTŻ po powołaniu nowego zarządu ? Gdy klubem sterował Jan Madej wszystko działało jak należy. Byliśmy bardzo zadowoleni ze współpracy, ponieważ tak jak wcześniej mówiłam szanuje prezesów, którzy inwestują swoje pieniądze w budowę klubu i dotrzymują danego słowa. Obecnie nie miałam jeszcze okazji do rozmowy z nowym prezesem, mam jednak nadzieję, że będzie kontynuowana polityka poprzedniego zarządu. W żużlu menedżerem może być każdy. To błąd? To kompletny absurd. Jestem za tym, żeby wprowadzono egzaminy z wiedzy o dyscyplinie, regulaminach, zarządzaniu w sporcie, czy budowaniu marki sportowca. Żużel to jeszcze sport drużynowy, czy już bardziej indywidualny? Speedway to sport wyłącznie indywidualny i nie mam co do tego absolutnie wątpliwości. No to na koniec, czego do tej pory nauczył panią żużel? Spisywać wszystko na papier. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź