W przyszłym roku rozpocznie się piąty sezon przepisu U24 w PGE Ekstralidze. Kibice są zdruzgotani, kiedy czytają, jakich stawek żądają zawodnicy do lat 24. Wynika to z deficytu na rynku transferowym, więc żużlowcom nie ma co się dziwić. Problem leży jednak gdzie indziej. Przepalają grubą kasę, apeluje do władz W dużej mierze jest to sztuczne przedłużanie karier zawodnikom, których poziom sportowy odstaje od najwyższej klasy rozgrywkowej. - Apelowałem przed wprowadzeniem tego przepisu, że ta regulacja niczemu nie będzie służyć. Ona w żaden sposób nie podniesie poziomu żużla - mówi nam Jan Krzystyniak. - Jeżeli zawodnik do 21. roku życia nie osiągnie pewnego poziomu, to kolejne lata nic już mu nie dadzą. Ci chłopcy ścigają się już od skończenia 10, 11 czy 12 lat. W wieku 21 lat ma już staż 10-letni, to szmat czasu. Ten człowiek przejechał setki tysięcy złotych nic nie osiągając. Ten regulamin spowodował, że jest wymóg posiadania takiego zawodnika, a tylko paru z nich prezentuje odpowiedni poziom - tłumaczy. Miliony złotych dla średniaków Słychać głośno o tym, że przykładowo taki Jakub Miśkowiak kolejny rok z rzędu zgarnie milion złotych za podpis pod kontraktem, choć jego wyniki nie uzasadniają takich zarobków. - Wcale mnie to nie zaskakuje, że oni żądają takich pieniędzy. Trzeba wycofać ten przepis. Te dodatkowe trzy lata tylko pogłębiają i zwiększają wydatki. Wymazałbym też przepis o rozgrywkach U24. Trzeba rzucić sprawę losowi - kontynuuje. - Jeśli samemu nie jest w stanie osiągnąć dobrego poziomu, to żadna regulacja mu nie pomoże. Starzy zawodnicy kończą kariery i ktoś ich musi zastąpić, ale jaki to będzie poziom tego żużla? Żałosny, mnóstwo wypadków z roku na rok, to się będzie tylko nawarstwiać - grzmi. Koszmarne obrazki, nie może na to patrzeć Coraz częściej widzimy obrazki, kiedy młodzi zawodnicy bez kontroli nad swoim motocyklem wpadają w swojego rywala, powodując groźne kontuzje. - Brakuje im umiejętności. Kiedy oglądam jakieś programy żużlowe w telewizji, najczęściej mówi się o groźnych kraksach, aż się nie chce na to patrzeć. To zniechęca, choć są jednostki, którym się to podoba. Ja na to nie mogę patrzeć. Boję się o to, że braki kadrowe spowodowane kontuzjami poszczególnych drużyn będą coraz większe - przyznaje. - To wypacza rywalizację. Od momentu wprowadzenia komisarzy toru, zawodnicy nie uczą się jazdy na torze żużlowym, tylko ślizgania się po torze równym jak stół. Sam Rafał Dobrucki to powiedział, że w przypadku zmiany warunków torowych, jakiegoś deszczu, dochodzi do groźnych wypadków, wynikających z braku kontroli nad motocyklem. Jeszcze dobrze nie zdali licencji, już zaczynają ścigać się ze sprinterami - podkreśla. - To są hotele na kółkach, gdzie wożą swoich mechaników i swój sprzęt. A oni jeżdżą oddzielnymi samochodami na zawody. Podziwiam trenera Dobruckiego, że ma odwagę mówić wprost, co o tym myśli, bo władze lubią wlepiać kary, kiedy powiesz coś nie po ich myśli - kończy.