Partner merytoryczny: Eleven Sports

Kuriozalna sytuacja, z milionów nici. Słony rachunek dla wschodzącej gwiazdy

NovyHotel Falubaz Zielona Góra wyrzucił Jana Kvecha z hukiem. Czech podpisał jednak dobry kontrakt z Apatorem Toruń. Za sam podpis ma dostać 700 tysięcy złotych, a z punktami powinien zarobić 1,1 miliona złotych. Kvech miał nadzieję odkuć się po ciężkim dla niego sezonie 2024, gdzie musiał dopłacić ponad 200 tysięcy do startów w Grand Prix. Jednak promotor cyklu zrobił mu „niespodziankę” i dał mu „niechciany prezent”, czyli dziką kartę na przyszłoroczny cykl. I znów nici z wielkiej kasy.

Jan Kvech, Mateusz Cierniak, Jakub MIśkowiak na podium SGP2 2022.
Jan Kvech, Mateusz Cierniak, Jakub MIśkowiak na podium SGP2 2022./Jarosław Pabijan/Flipper Jarosław Pabijan

Promotor Grand Prix kontynuuje politykę rozdawania dzikich kart z klucza geograficznego, nie zważając na nic. W stawce cyklu GP 2025 znowu są Łotysz Andrzej Lebiediew, Niemiec Kai Huckenbeck i Czech Jan Kvech. O ile jednak ten pierwszy wywalczył to sobie na torze, o tyle dwóch pozostałych organizator ciągnie za uszy.

Dla niego nominacja do Grand Prix, to prawdziwa tragedia

Dla Kvecha nominacja na 2025 to prawdziwa tragedia. Finansowa i sportowa. Czech miał nadzieję, że promotor da mu spokój, że będzie mógł odpocząć, odbudować psychikę i finanse. Na to samo liczył jego nowy klub, Apator Toruń. Jednak osoby przyznające dzikie karty pokazały, że mają te wszystkie rozterki w nosie, że nie obchodzi ich to, iż bardziej szkodzą, niż pomagają.

Czech w tym roku jeździł w ogonie stawki, a do startów w Grand Prix mógł dopłacić między 200, a 300 tysięcy. Chcąc się dobrze przygotować, musiał kupić kilka silników o różnej charaktersystyce. Jeśli do tego dołoży się remonty, logistykę (loty, promy, paliwo i hotele) i większe koszty utrzymania teamu, to roczne wydatki mogą sięgnąć kwoty pół miliona złotych. A Kvech na torze zarobił połowę tej kwoty.

PGE GiEK Skra Bełchatów - Barkom-Każany Lwów. Skrót meczu. WIDEO/Polsat Sport/Polsat Sport

Nie jest w stanie zebrać pół miliona. Znów będzie musiał dopłacić

Taki zawodnik, jak Kvech nie jest w stanie zebrać budżetu przekraczającego pół miliona. Ledwo udaje mu się zgromadzić 100-150 tysięcy. Jeden ze sponsorów daje mu blisko 50 tysięcy, ale pozostali płacą drobne pieniądze. Niektórzy kupują reklamę w zamian za akcesoria. To daje pewne oszczędności, ale Kvech do startów w GP musi dopłacać z kontraktu klubowego.

I tu pojawia się następny problem. Czech już stracił przez GP kontrakt w NovyHotel Falubazie. Słabe starty w GP tak go dołowały, był tak wycieńczony psychicznie, że na drugi dzień dokładał kiepski występ w lidze. W końcu Falubaz powiedział "stop".

Pieniądze z Apatora pójdą na Grand Prix

W przyszłym roku Kvech ma startować w Apatorze. Jego nowy pracodawca był przekonany, że promotor GP da Czechowi spokój, że po słabym sezonie pozwoli mu złapać oddech. Kvech dostał w Apatorze 700 tysięcy złotych za podpis i 7 tysięcy za punkt. Mając taką kasę, mógł stanąć na nogi, odbudować się sprzętowo, spróbować nowych rozwiązań. Przez kłopotliwy prezent i dziką kartę na GP nie będzie mógł tego zrobić. Znów kilkaset tysięcy z klubowego kontraktu pójdzie na GP, znów będzie jeździł na ligę, mając "doła" po laniu w sobotniej rundzie elitarnego cyklu.

Eksperci mówią wprost, że GP to "finansowe harakiri", a dla takiego zawodnika, jak Kvech (na dorobku, dopiero budującego swoją pozycję), to jest prawdziwa tragedia. Czech ma talent i spore możliwości, ale jazda w cyklu, przynajmniej teraz, nic mu nie daje.

Ktoś powie, że przecież skoro nie chciał jeździć, to mógł odmówić. To tak jednak nie działa. Gdyby odmówił, to mógłby zapomnieć o kolejnej nominacji na długie lata. A Kvech w przyszłości chciałby być znaczącym zawodnikiem w GP. I dlatego teraz musiał się zgodzić na coś, co kompletnie mu nie odpowiada. Bez zaplecza, zdołowany po laniu w GP, nie wyrobi sobie pozycji w lidze.

Jan Kvech i Niels Kristian Iversen/
Jan Kvech w barwach reprezentacji Czech./Paweł Wilczyński/Zdjęcia Paweł Wilczyński
Jan Kvech w Grand Prix./Paweł Wilczyński/Zdjęcia Paweł Wilczyński
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem