Na specyficznym pardubickim stadionie w niedzielne popołudnie naprawdę trudno było dopatrzeć się wolnych krzesełek. Wielkie gwiazdy żużla chciało obejrzeć tylu kibiców, że kilka tysięcy z nich musiało z przymusu udać się na trawiaste sektory. Taki obrazek to oczywiście nic nowego. Podczas gdy turnieje Grand Prix w Pradze ogląda na przykład garstka widzów, tak na Zlatej Prilbie czuć zawsze atmosferę wielkiego święta. Miejscowi fani mieli też za kogo trzymać kciuki. Na liście startowej znalazło się mnóstwo reprezentantów Czech, w tym największe obecnie gwiazdy, czyli Vaclav Milik oraz Jan Kvech. Obaj do ojczyzny zawitali prosto z Zielonej Góry. Pierwszy w sobotę cieszył się z awansu do PGE Ekstraligi z Cellfast Wilkami Krosno, a drugi wraz ze Stelmet Falubazem musiał przełknąć gorycz porażki. O ile Vaclavowi Milikowi wiodło się dobrze i podtrzymał on znakomitą formę z meczu ligowego, o tyle Jan Kvech nie dobrnął nawet do półfinału. Polacy też niestety nie zaliczą imprezy do udanych, ponieważ zarówno Bartosz Smektała jak i Krzysztof Buczkowski polegli już w ćwierćfinale i podczas gdy najlepsi szykowali się do najważniejszych biegów, oni mogli spokojnie opuścić stadion. Jazda w szóstkę (znak rozpoznawczy Zlatej Prilby) najlepiej wychodziła Danielowi Bewleyowi, Rasmusowi Jensenowi, Andrzejowi Lebiediewowi, oraz Timo Lahtiemu. To właśnie ta piątka dołączyła do wyżej wspomnianego Milika i uzupełniła skład decydującej gonitwy dnia. Czesi mieli więc nadzieje na wielki triumf swojego ulubieńca. Zawodnik Cellfast Wilków ostatecznie zdołał uplasować się na znakomitym drugim miejscu. W wielkim finale receptę znalazł na niego fenomenalny w ostatnim czasie Daniel Bewley. Brytyjczyk w końcówce sezonu znajduje się w niesamowitym sztosie i poza triumfem w dwóch rundach Grand Prix oraz indywidualnych mistrzostwach kraju dorzucił właśnie triumf w Zlatej Prilbie. Dla 23-latka było to premierowe zwycięstwo w tej prestiżowej imprezie. Zawodnik Betard Sparty do domu wrócił nie tylko z uśmiechem na ustach, ale i z fantastycznymi wspomnieniami. Trzeba też przyznać, że sama nagroda za triumf w turnieju robi wrażenie. Czytaj także:Mistrz pożegnał się w wielkim stylu. To koniec pewnej epoki