- Zawodnicy mówią, że dobrze się czują, choć jest inaczej - przyznaje Krzysztof Cegielski, bo też w ostatnim czasie sporo było takich sytuacji, gdzie żużlowcy po fatalnie wyglądających kraksach mówili, że nic im nie jest, że mogą jechać dalej. Wielkie upadki i wielka ściema Prawdziwy festiwal upadków mieliśmy w meczu Fogo Unii Leszno z ebut.pl Stalą Gorzów, gdzie na torze leżeli Wiktor Jasiński, Oskar Paluch i Janusz Kołodziej. Ci, którzy byli w tamtym dniu blisko zawodników, mówią, że dwaj pierwsi z wymienionych mieli wstrząs mózgu. Nikt jednak głośno o tym nie powiedział. Usłyszeliśmy jedynie, że obaj są zdolni do dalszej jazdy. Z tą zdolnością to było jednak tak, że Jasińskiego i Palucha po dwóch biegach już nie oglądaliśmy na torze. Jasiński po upadku jeszcze pojechał i dowiózł 1 punkt, ale wtedy skład biegu był trzyosobowy, więc to był punkt niejako z urzędu. Paluch z Jasińskim nie pojechali też dwa dni później w meczu Ekstraligi U24 w Grudziądzu. Kołodzieja bolało, ale mówił co innego Taką samą ściemę mieliśmy z Kołodziejem, choć w tym przypadku zawodnik jest usprawiedliwiony. On po upadku pojechał do szpitala, ale badanie nie wykazało żadnych złamań. Dlatego cztery dni później wziął udział w rundzie IMP w Rzeszowie. Tam jednak szybko się wycofał ze startu, bo wszystko go bolało. Nie mógł nawet ułożyć sylwetki na motocyklu. Drugie badanie wykazało, że Kołodziej ma pęknięte żebra. Swoją drogą, to Cegielski, choć jest menadżerem Kołodzieja, jego też nie oszczędził. W trakcie transmisji z IMP śmiał się, jak jego zawodnik tłumaczył wycofanie się jazdy w turnieju brakiem sprzętu. Przecież wiadomo, że ktoś taki, jak Kołodziej ma kilka motorów i nic go nie zaskoczy. Jak się dowiedzieliśmy, Kołodziej podał jako oficjalny powód kłopoty sprzętowe, bo tak mu doradziła jedna z osób funkcyjnych. Faktycznie chodziło jednak o kontuzję i ból. Kołodziej jednak usłyszał, że jeśli powie o złym stanie zdrowia, to może mieć spore problemy. Lekarze z PZM mają dość W żużlu unikanie tematu zdrowia i opowiadanie bajek na ten temat to jest jakaś patologia. Dotyczy ona wszystkich bez wyjątku. Zawodnicy nie mówią prawdy, bo boją się, że jak lekarz ogłosi niezdolność do jazdy, to stracą szansę na zdobycie punktów i zarobienie pieniędzy. Trenerom też ta ściema pasuje, bo nie tracą zawodnika. Lekarze na ogół są związani z miejscowym klubem, co też nie jest dobre. Zresztą medycy doradzający PZM chcą lekarzy związkowych, niezależnych od klubów. Boją się, że obecny stan w końcu doprowadzi do tragedii. A teraz jest tak, że zawodnik po wypadku nie wie, w którą stronę ma iść, żeby trafić do parkingu (często nawet nie wie, w jakim jest mieście), ale przekonuje, że jest zdolny i po kilku minutach wyjeżdża do następnego biegu. Cegielski kpił i żartował z pozytywnych komunikatów na temat zdrowia, bo sam jako zawodnik przeżył taką sytuację, że po upadku nie wiedział, co jest grane, ale nikt nie wybił mu z głowy jazdy w powtórce. On jednak pojechał i roztrzaskał bandę.