Kamil Hynek, Interia: Ja pan trafił do żużla? Dopóki nie rozpoczął pan pracy u Andersa Thomsena, nie był postacią szerzej znaną w tym środowisku? Krzysztof Sudak, menedżer zawodnika ebut.pl Stali Gorzów Andersa Thomsena: Jestem gorzowianinem. Od 2015 roku, przez kolejnych parę lat piastowałem w Stali stanowisko dyrektorskie. Po sezonie 2019 nasze drogi z gorzowskim klubem się rozeszły. Skupiłem się na rozwoju własnej firmy. Żużel ciągle był jednak obok, nie odciąłem się od niego. W końcu kibicem się jest, a nie bywa. W trakcie sezonu Anders rozstał się ze swoją długoletnią menedżerką - Sandrą Salman i pan wskoczył na jej miejsce. Został pan przez nią namaszczony, czy Thomsen sam się zgłosił? - Nic z tych rzeczy. Z Duńczykiem znamy się bardzo dobrze i już dość długo. Kto nas kojarzy, wiedział, że z Thomsenem zawsze mieliśmy świetny i bliski kontakt. Czyli szybko złapaliście wspólny język. - Żeby było jasne, to nie do końca tak, że w połowie 2022 roku pierwszy raz pojawił się temat szerszej kooperacji i od razu doszło do finalizacji rozmów. W międzyczasie rozkręcałem swój interes więc byłem dość zajęty, a jak nie mogę się czemuś w pełni poświęcić, to się za to nie zabieram. Ale przez dwadzieścia pięć lat uprawiałem sport, dlatego połączenie świata sportu i biznesu było naturalnym wyborem. Musiał po prostu nadejść odpowiedni moment. Długo Anders wiercił panu dziurę w brzuchu, i czy może planuje pan tę stajnię zawodniczą poszerzyć? - Poza Andersem na ten moment nie mam pod sobą innego zawodnika, ale nie wiadomo, co się wydarzy w dalszej perspektywie, natomiast kiedy Thomsen zaproponował mi współpracę, nie od razu się zdecydowałem. Zanim przelaliśmy ustalenia na papier minęło około trzy tygodnie. Chodziło o to, żeby ustalić przejrzyste zasady, obszary na jakich mamy funkcjonować. Obraliśmy sobie cele krótko i długoterminowe i gdyby nie było informacji zwrotnej, że podejmujemy się ich realizacji, to ja bym mu nie był do niczego potrzebny. Coś udało się już odfajkować? - Wszystkiego nie da się wykonać z dnia na dzień, czy z tygodnia na tydzień, ale cierpliwie zmierzamy do przodu. Nie nakładamy na siebie presji, że konkretne sukcesy muszą przyjść w jakimś sztywnym terminie. Wyznajemy metodę małych kroków. Pierwsza dziesiątką według średnich w PGE Ekstralidze na koniec sezonu oraz pozostanie w GP 2023, to były te nasze najbliższe założenia. Zadanie wykonane, jedziemy dalej. Drżeliście, że mimo wygranej w turnieju na domowym torze w Gorzowie, a potem po odniesieniu kontuzji całoroczny "dzikus" nie trafi w wasze ręce? - Zwycięstwo w Gorzowie mogło być niezłą kartą przetargową, ale to duże uproszczenie i patrzenie krótkowzroczne. Proszę pamiętać, że do momentu przytrafienia się pechowego urazu, Anders deptał po piętach ścisłej czołówce, był trzy punkty o strefy medalowej. Wiadomo, że dopóki nie ma ostatecznego komunikatu każdy czeka na decyzję FIM-u. My zachowywaliśmy jednak spokój, wierzyliśmy w pozytywny finał. Poprzeczka idzie w górę? - Na razie chcemy ustabilizować się na wysokim poziomie. Utrzymanie w cyklu i powtórzenie top 10 w PGE Ekstralidze, to cel minimum. Przed feralnym wypadkiem w Glasgow Anders pokazywał powtarzalną, wysoką formę i ta tendencja była zwyżkowa. Trzy razy z rzędu załapał się do piętnastego biegu w elicie, a wcześniej taka seria mu się nie przydarzyła. W teamie dojdzie do zmian? - Mamy świetnych i sprawdzonych mechaników, jesteśmy z nich zadowoleni więc tutaj zostaje po staremu. Wewnątrz zespołu zrobimy małe przetasowania, ale to bardziej pod kątem social mediów. Chcemy jeszcze mocniej położyć na nie nacisk, pokazać Andersa z różnych stron, żeby kibic miał z nim częstszy kontakt. Interakcja z fanami, a Thomsen ją uwielbia ma dla nas szczególne znaczenie. A jakim człowiekiem jest Anders? Z boku wygląda na wesołego, towarzyskiego, może czasami nadpobudliwego gościa. - Duńczyk bardzo profesjonalnie podchodzi do swoich obowiązków, dzięki czemu każdy może skupić się na swojej działce. U niego wszystko jest zawsze dopięte na ostatni guzik, ale wynika to z tego, że Anders ma świadomość, iż wyłącznie takie podejście może przynieść oczekiwany efekt. Poza torem to facet niezwykle energiczny, tryskającym humorem, kochający ludzi i zarażający optymizmem. Obcowanie z tak pozytywnie nastwionym do życia człowiekiem, to czysta przyjemność. Jaki jest stan zdrowia Duńczyka? Napomknęliśmy, że w sierpniu podczas GP Challenge w Glasgow Anders złamał nogę w dziewięciu miejscach i był zmuszony przedwcześnie zakończy sezon. - Kontuzja była bardzo poważna, ale nie ma już żadnych obaw, czy Anders zdąży na start rozgrywek. Chłopak czuje się jak nowonarodzony. Uniknęliśmy komplikacji, kości są perfekcyjnie poskładane, dlatego przygotowania do sezonu idą normalnym tokiem, a zawodnik aż pali się, żeby jak najprędzej wsiąść na motocykl. Jak przebiega proces rehabilitacji? - Anders już dawno rzucił w kąt kule, które towarzyszyły mu przez parę miesięcy. Dwa razy w tygodniu meldujemy się w duńskiej klinice w Arhus, aby w miarę na bieżąco monitorować stan zdrowia. To renomowana placówka, która ma pod swoją opieką m.in. reprezentacje narodowe Danii w piłce nożnej i ręcznej. Anders pracuje tam pod okiem profesjonalistów z teamu Denmark. Oprócz tego ciężko trenuje swoim sprawdzonym rytmem w domu. Andersowi przez długi okres doskwierał również bark. - Po konsultacjach z lekarzami z Arhus, do których mamy stuprocentowe zaufanie, doszliśmy do wniosku, że operacja nie będzie potrzebna. Jest to na tyle zagojona i nie sprawiająca dyskomfortu kwestia, że ingerencja chirurgiczna mogłaby spowodować problemy. Czujecie, że po odejściu do Motoru Lublin Bartosza Zmarzlika ta odpowiedzialność za zdobywanie punktów będzie bardziej spoczywać na Thomsenie? W Stali było tak, że jak jeden z seniorów zaliczył słabszy mecz, cały na biało wyjeżdżał Zmarzlik i pudrował niedociągnięcia. - Bartek był bezcenny dla gorzowskiego zespołu i często, gdy wkraczał do akcji łatał dziury, przez co wynikowo uchodziło, to Stali płazem. Teraz budzimy się w nowych realiach, ale Anders jest gotowy na to wyzwanie. Pan dołączył do Andersa na przełomie maja i czerwca więc od razu wpadł pan w środek transferowego wiru. Wtedy rozdzwoniły się pierwsze telefony z innych klubów, prezesi sondowali wstępnie rynek i podpytywali zawodników o plany na następny sezon, czy byliby chętni na zmianę otoczenia. - Rzeczywiście, to był intensywny, szalony i szczególny czas. Chyba nigdy o tej porze roku, czyli jeszcze przed wakacjami, nie ruszyły podchody pod zawodników i zapytania o ich przyszłość. Na pierwszym spotkaniu z działaczami Stali nie udało wam się dojść do konsensusu. Chwilę zajęło zanim doszliście z Gorzowem do porozumienia. - Z wiadomych względów nie mogę wchodzić w szczegóły, ale często tak bywa, że pierwsze spotkania są mało owocne. Wtedy potrzebna jest cierpliwość. Anders spędził w Gorzowie już cztery sezony, dlatego zdążył się mocno zżyć z miejscowymi fanami. Oczywiście nic za wszelką cenę, ale Stal traktowaliśmy priorytetowo, ona miała pierwszeństwo w rozmowach. I choć te negocjacje miały różny przebieg, czuliśmy, że obu stronom zależy na ich szczęśliwym zakończeniu. Wiadomość idzie w świat, dogadujecie się ze Stalą i jak rozumiem telefon nie przestaje się grzać. Ile było prób przekabacenia Andersa, żebyście może zmienili zdanie i wycofali się ustaleń w Gorzowie? - U nas są żelazne zasady, jeśli podajemy sobie z kimś dłonie, jest to dla nas wiążące i temat się zamyka. Gwarantuję panu, że do zmiany frontu nie skusiłyby nas już żadne pieniądze świata. Już tak na koniec, jak układa się wam współpraca z nowym zarządem Stali i prezesem Waldemarem Sadowskim? - Pan Sadowski, to bardzo rozsądny człowiek, nie powiem na niego złego słowa. Nasze relacje opisałbym jako bardzo dobre i mam nadzieję, że nic się w tej materii nie zmieni.