Jego żużlowa kariera rozwijała się pięknie. Już jako ledwie 20-latek, zadebiutował w finale indywidualnych mistrzostw świata w Chorzowie (1986). Rok później zaś stał się niekwestionowanym liderem Polonii Bydgoszcz, z niewiarygodną wręcz średnią w I lidze (2,634 pkt/bieg). Rolę tę pełnił do sezonu 1990 gdy skuteczniejszy od niego okazał się kolejny wielki talent rodem z Bydgoszczy - Tomasz Gollob. Kibice tego klubu do dziś mogą żałować, że ci dwaj wybitni wychowankowie w zasadzie się rozminęli. Gdy gwiazda Golloba zaczynała błyszczeć pełnym blaskiem, Dołomisiewicza dopadł bowiem pech, w postaci serii groźnych upadków. Kolega z reprezentacji dławił się krwią Wszystko zaczęło się w 16 czerwca 1990 roku w półfinale mistrzostw świata par w Wiener-Neustadt. W drugiej serii startów doszło do potężnego karambolu z udziałem obu reprezentantów Polski: Dołomisiewicza i Piotra Śwista. Jeździło się wówczas po sześciu, na torze był spory tłok i bydgoszczanin po kontakcie z rywalem przewrócił się na drugim okrążeniu. Jadący z tyłu Świst niewiele mógł zrobić. Wjechał w rodaka z takim impetem, że wręcz wyrzuciło go z motocykla. Odbił się od drewnianej bandy i metalowej barierki, ostatecznie lądując na trybunach. Betonowe schody momentalnie zrobiły się czerwone, a on sam dławił się krwią. W karetce stoczono dramatyczną, ale na szczęście zwycięską, walkę o jego życie. Dołomisiewicz też nie był w stanie kontynuować zawodów, ale w jego przypadku skończyło się tylko na mocnych potłuczeniach i oszołomieniu. Uszkodzony kręgosłup Dołomisiewicza Znacznie mniej szczęścia miał w kolejnym sezonie. Podczas marcowego Kryterium Asów na własnym bydgoskim torze, w ostatniej serii wyścigów zahaczył o tylne koło Tomasza Golloba, stracił panowanie nad motocyklem i wpadł w bandę, doznając uszkodzenia kręgosłupa. Heroicznie wrócił na tor po ledwie miesięcznej przerwie, ale pech go nie opuścił. 10 sierpnia znów wylądował w szpitalu i tym razem to jego życie wisiało na włosku. 2-3 godziny i wzywaliby karawan Wszystko wydarzyło się na torze w Rybniku. Brutalnie wywieziony w bandę Dołomisiewicz uderzył o ogrodzenie tak nieszczęśliwie, że uszkodził pęcherz. To zdarzenie ostatecznie zakończyło jego ligową karierę. - Nie chcę mówić, że zawodnik ROW-u zakończył mi karierę. To stwierdzenie na wyrost. W żużlu różne rzeczy się zdarzają. Tak naprawdę gdyby nie wstępna, błędna lekarska diagnoza, to mógłbym ścigać się dalej - powiedział mi parę miesięcy temu Dołomisiewicz. - Podczas kraksy kierownica motocykla weszła mi w okolice miednicy i to narobiło największego bałaganu - dodał. Dołomisiewicz trafił do rybnickiego szpitala, gdzie niezbyt przejęto się jego staniem zdrowia. - Chciano mnie odesłać do Bydgoszczy. Życie tak naprawdę uratował mi lekarz klubowy, który naraził na szwank swoją reputację przyszłego urologa. Zrobił w szpitalu awanturę i uparł się, żeby mnie zoperowali - wyjaśnił Dołomisiewicz. - Powiedział mi, że jak wsiądę w auto i pojadę do Bydgoszczy to za 2-3 godziny trzeba będzie wzywać karawan - dodał. Lekarze dali kategoryczny zakaz - W końcu go posłuchano i doszło do operacji. Trochę to jednak potrwało, bo cały zespół operacyjny trzeba było ściągać na telefon. Zbyt późna diagnoza sprawiła, że ostatecznie musiałem przejść kilkanaście operacji, co tak naprawdę zakończyło sprawę dalszego ścigania. Długo byłem optymistą i wierzyłem, że wrócę na to. Po wyjściu ze szpitala lekarze powiedzieli mi jednak wyraźnie, iż kariery kontynuować się nie da - powiedział były reprezentant Polski, który na żużlowy motocykl wsiadł niespełna dwa lata po wypadku, w wieku 27 lat. 25 kwietnia 1993 roku na torze w Bydgoszczy zorganizowano mu turniej pożegnalny. Po karierze zajął się własnym biznesem, prowadzeniem restauracji. Do żużla wrócił parę lat temu jako ekspert telewizyjny najpierw Polsatu Sport, a w ostatnich latach Eleven Sports. We wtorek działacze reaktywowanej II-ligowej Polonii Piła, ogłosili go nowym menedżerem ich zespołu. Zmontowany na szybko skład nie daje specjalnych nadziei na sukces, więc tak naprawdę Dołomisiewicz jest w idealnej sytuacji. Każde zwycięstwo jego zespołu potraktowane zostanie jako sukces.