Jednym ze sposobów na odbudowanie prestiżu Mistrzostw Polski Par Klubowych miała być organizacja ich finałów w miastach, które na co dzień nie mają styczności z żużlem przez wielkie Ż. Wybór padł na Poznań - drugoligowy ośrodek, któremu jeszcze przed rokiem w oczy zaglądał strach przed kolejnym upadkiem klubu. Ostatnie miesiące przyniosły sporą rewolucję - pojawił się nowy zarząd, spłacono długi, zmontowano skład mogący śmiało nazywać się faworytem drugiej ligi, a wreszcie ściągnięto Tomasza Bajerskiego, legendę PSŻ-u i trenera z ekstraligowym doświadczeniem, by ten wprowadził zespół na zaplecze. Zmarzlik dawał radę, ale wciąż było nudno Przy Warmińskiej 1 praktycznie wszystko jest dziś nowe i lepsze niż przed rokiem. Nawet sprzedawana na gastronomicznych stoiskach kiełbasa bije podobną na głowę tę z poprzednich lat. Niestety, jedna kluczowa rzecz pozostała niezmienna - poznański tor, nieoficjalna stolica żużlowej nudy. Przed finałem MPPK wielu kibiców miało nadzieję, że tacy zawodnicy jak Bartosz Zmarzlik, Maciej Janowski czy Tai Woffinden odczaruję owal na Golęcinie. Ba, spora część poznaniaków wychodziła z zawodów uszczęśliwona. - No, jednak może tu być ciekawie - cieszyli się. Kibice z innych części Polski szybko wyprowadzili ich z błędu. Bartosz Zmarzlik rzeczywiście był w stanie co jakiś czas wyprzedzać swoich rywali, kilka mijanek zaserwowali nam także reprezentanci innych zespołów. W porównaniu do ligowych meczów PSŻ-u finał MPPK był wręcz rollercoasterem emocji. Obiektywnie rzecz biorąc, z toru wciąż wiało jednak nudą. PSŻ Poznań ratuje się dobrym składem W parku maszyn mało kto chciał rozmawiać o powodach takiego stanu rzeczy. Zawodnicy narzekali przede wszystkim na leżące na torze kamienie, które wylatując spod tylnych kół zachowywały się niemal jak pociski. Sprawiły ogromny ból w ręce Jasonowi Doyle’owi i uszkadzały kaski wielu jego rywalom. Krzysztof Kasprzak bał się nawet, że jeden z nich wybił mu zęba. "Na szczęście" skończyło się na krwawiącej, rozciętej wardze. Kto jak kto, ale żużlowcy (szczególnie ci rzadziej znajdujący się na prowadzeniu) nie mogli narzekać na nudę. Kiedy jednak rozmowy udało się sprowadzić na temat braku mijanek, odpowiedzi były zawsze takie same: tor jest za długi, a łuki niewyprofilowane i płaskie jak od poziomicy. Jeśli poznaniacy marzą o emocjach jak w Bydgoszczy czy Wrocławiu, to w gruncie rzeczy muszą rozebrać ten tor i położyć go zupełnie od zera. Na to nie ma z kolei ani szans, ani pieniędzy. Poznańscy kibice żużla muszą więc jeszcze bardziej doceniać swój bardzo mocny skład. Nudę na torze mogą oni teraz rekompensować sobie wysokimi zwycięstwami swoich ulubieńców. Na taki układ z pewnością chętnie zamieniliby się zaś fani tych drużyn, które po efektownych jak filmy Quentina Tarantino spotkaniach przegrywają z kretesem.