Fogo Unia Leszno odniosła zupełnie sensacyjne zwycięstwo. Przed meczem nikt nie stawiał ich w gronie faworytów. Gospodarze nie mogli złapać wspólnego języka z domowym torem, który został przygotowany tak, by móc przyjąć jak najwięcej opadów deszczu. Z tego samego względu podczas meczu ani razu nie odbyło się roszenie toru. Taka ostrożność okazała się niepotrzebna. Ulewa dotarła nad stadion dopiero po piętnastym wyścigu. Kibice zaś przez całe spotkanie musieli użerać się z ogromnymi tumanami kurzu. Część z nich twierdziła nawet, że tak sucha nawierzchnia przesądziła o porażce częstochowian. Z pewnością wpłynęła jednak na emocje dla kibiców. Jazda zewnętrzną częścią toru mijała się z celem. Boleśnie przekonał się o tym choćby Bartosz Smektała, który mimo perfekcyjnego startu w gonitwie trzynastej dał objechać po małej obu rywalom. Włókniarz prosił sędziego o wodę - Myślę, że nie było to trudne tylko dla Włókniarza, ale i dla wszystkich zawodników. Nawierzchnia była okropnie słucha i niesłychanie się kurzyła. Aż prosiło się o polanie jej wodą - uważa Kacper Woryna, jeden z niewielu zawodników gospodarzy, co do których nie można mieć żadnych pretensji. - Wiem, że mocno patrzyliśmy na prognozy i byłaby to trudna decyzja. Być może brak polewaczki był trochę zbyt gościnny z naszej strony, ale nie wiem czy na pewno by nam to pomogło. Z pewnością kibice obejrzeliby jednak lepsze widowisko - twierdzi. Czy na zachowanie arbitra nie można było wpłynąć? - Apelowaliśmy do sędziego o roszenie toru, ale on nie wyrażał zgody. Tłumaczyliśmy mu, że kurz przeszkadza nawet ludziom na trybunach, byłem przy takiej rozmowie kierownika w budce telefonicznej. Arbiter pytał skąd możemy o tym wiedzieć, a my wyjaśnialiśmy, że kibice wysyłają nam SMS-y do parkingu. Nie udało nam się jednak go przekonać - tłumaczy szkoleniowiec gospodarzy Lech Kędziora.