Zanim zjawił się koronawirus, kluby PGE Ekstraligi miały przychody z dnia meczu przekraczające 3 miliony złotych. Wiadomo, że w tym roku nikt na tyle nie liczył. Prezesi sądzili jednak, że liga od początku pojedzie z kibicami, że ocalą, choć połowę zysku ze sprzedaży biletów i karnetów. Witold Skrzydlewski, właściciel pierwszoligowego Orła Łódź mówi, że powinni porzucić wszelką nadzieję. - W sprawie koronawirusa jestem na bieżąco - mówi Skrzydlewski, szef jednego z największych zakładów pogrzebowych w Polsce. - Owszem, teraz jest dużo mniej zgonów, ale za moment będzie trzecia fala. My nie będziemy zieloną wyspą. Proszę zauważyć, co dzieje się w Europie. Na dokładkę są już nowe, groźne mutacje wirusa, które też zostaną do nas zawleczone. - Teraz się otwieramy, ale za miesiąc, dwa, wskaźniki zakażeń znowu pójdą w górę, bo na pewno będziemy się zarażać w większym stopniu. Zwłaszcza że szczepienia idą u nas marnie. Z tego co wiem, Izrael już podaje szczepionkę na odmianę afrykańską, a my doszliśmy dopiero do dwóch milionów zaszczepionych. Dlatego uważam, że powrót kibiców w lipcu, to jest wariant bardzo optymistyczny - kwituje Skrzydlewski. Jeśli czarna wizja właściciela Orła się sprawdzi, to będzie to ogromny cios dla polskiego żużla. Niewielu było bowiem przezornych, czyli takich, którzy podchodzili ostrożnie do tematu podpisywanych kontraktów. Większość zapomniała na moment o koronawirusie i obiecała zawodnikom miliony. Bez przychodu z dnia meczu (powrót kibiców w lipcu oznaczałby tylko cztery kolejki rundy zasadniczej z kibicami) pojawią się olbrzymie problemy z płatnością. Chyba że uda się przekonać władze ligi do przesunięcia o miesiąc (na taki ruch kalendarz pozwala), a zawodników ponownie skłoni się do podpisania finansowych aneksów. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! <a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=testlinkow&utm_medium=testlinkow&utm_campaign=testlinkow" target="_blank">Sprawdź</a>