Dziś Skupień znany jest żużlowym kibicom głównie z otwartej wojny toczonej z prezesem rybnickiego klubu, Krzysztofem Mrozkiem. Ostatnio ogłosił, iż został wyproszony z treningu żużlowej szkółki, a w zeszłym roku gdy niespodziewanie zrezygnował z etatowej pracy w klubie, fani byli tak poruszeni, że podczas meczu z GKM-em Grudziądz przynieśli transparent "Stop dyktaturze. Dosyć popeliny. Prezesie obiecałeś. Kłaniamy się nisko, opuść stanowisko". Potem zaś, po zawodach, długo stali pod bramą parku maszyn i domagali się dymisji Mrozka. Prezes przetrwał, ale spór będzie pewnie narastał, bo Skupień jest zdeterminowany, żeby wysadzić go ze stołka. Skupień mógł w ogóle nie zostać żużlowcem Przez lata skutecznością i walecznością imponował na torze, będąc na początku lat 90-tych jednym z czołowych zawodników w Polsce. A niewiele brakowało, aby w ogóle żużlowcem nie został. - Jeździł już na żużlu mój 6 lat starszy brat, Antoni. Tuż przed swoim weselem upadł jednak na treningu tak, że nabawił się wstrząsu mózgu i stracił na jakiś czas przytomność. Po tym zdarzeniu rodzice za żadne skarby nie chcieli podpisać mi zgody i musiałem czekać aż skończę 18 lat - zdradził Skupień, a że urodził się 30 grudnia, to tak naprawdę treningi w szkółce zaczął dopiero jako 19-latek. Już rok później jednak znalazł się w składzie ligowym ROW-u i zadebiutował na torze w Toruniu. W pierwszym starcie popularny "Egon" przywiózł zero, ale już w drugim, razem z Henrykiem Bemem udało mu się przywieźć gospodarzy na 5:1. - Wtedy nie było łatwo wskoczyć do drużyny. Samych młodzieżowców w klubie było 10-12. Od początku jednak założyłem sobie, że jak chcę coś osiągnąć, to na torze nie mogę mieć kolegów. Każdy trening traktowałem jak mecz. Na żużlu trzeba być trochę skurczybykiem - przyznał. Z bratem tylko na torze Początkowo jego kariera nie przebiegała tak, jakby sobie wymarzył. - Między 22-23 rokiem życia poważnie myślałem nawet o zakończeniu kariery - zdradził. Gdy w 1987 roku wywalczył sobie w końcu miejsce w pierwszym składzie, jego średnia momentalnie skoczyła w górę, do 1,718 pkt/bieg. Rok później był już jednym z trzech liderów zespołu, a ROW po 8 latach wrócił na ligowe podium i wywalczył wicemistrzostwo. W 1989 roku rybniczanie zdobyli kolejny medal - brązowy, a rok później znów byli wicemistrzami Polski. Dziś ten krążek ma historyczne znaczenie, bo to ostatni medal wywalczony przez klub z Rybnika w drużynowych mistrzostwach Polski. Najlepiej w parze szło mu z bratem, Antonim, chociaż poza torem specjalnie się nie kochali. - My tylko na torze się rozumieliśmy. Poza nim... w ogóle. Do dziś to się nie zmieniło. Relacja między nami są bardzo chłodne - przyznał. Teraz na dodatek są po dwóch stronach barykady, bo brat pracuje w ROW-ie i wkrótce oficjalnie obejmie stanowisko trenera pierwszego zespołu. Gdyby nie brat, to na pewno też nie zapamiętałby go legendarny Hans Nielsen, czterokrotny indywidualny mistrz świata. Dwa razy utarł nosa wielkiemu Hansowi Nielsenowi W 1990 roku słynny Duńczyk został zakontraktowany przez Motor Lublin. Na pierwszy mecz z ROW-em Rybnik 1 kwietnia przyszły tłumy. Wszyscy chcieli najpierw sprawdzić czy nie jest to primaaprilisowy żart, a potem zobaczyć jak "Profesor" lekko i łatwo objeżdża rywali. Żużlowcy z Zachodu mieli wówczas nad Polakami ogromną przewagę sprzętową. W trzeciej serii startów jednak Duńczyk znalazł pogromcę. Skupień kapitalnie wystrzelił spod taśmy i nie dał szans rywalowi. - Na pierwszy mecz wyjazdowy każdy z nas miał przygotowane, wypieszczone motocykle. Niestety, okazało się, że moje nic nie jadą. Wziąłem więc w ciemno rezerwowy sprzęt brata, wygrałem start i dowiozłem trzy punkty do mety. Nielsen był bardzo szybki, ale nie miał gdzie zaatakować, bo na twardym torze trzymał tylko krawężnik - zrelacjonował tę wygraną Skupień, który rok później znów na torze w Lublinie pokazał plecy Duńczykowi. Ten po meczu podszedł do niego i powiedział, że teraz zapamięta jego nazwisko do końca życia. W Rybniku wtedy już jednak działo się źle. Po transformacji ustrojowej górnictwo przestało wspierać klub. Nie było pieniędzy na sprzęt. W całych rozgrywkach drużyna wywalczyła tylko dwa punkty i z hukiem zleciała z ligi. Skandal z żoną milionera Zbawieniem dla rybnickiego żużla miał być biznesmen z Elbląga, Roman Niemyjski, zajmujący się m.in. importem węgla z Syberii. Tuż przed przegranymi barażami o prawo startu w I lidze wydzierżawił sekcję żużlową za jedyne 100 tysięcy złotych i zbudował skład, który w II lidze przerastał o parę klas ligowych rywali. Do krajowych liderów ROW-u dołożył bowiem ówczesnego indywidualnego mistrza świata, Jana Osvalda Pedersena oraz wschodzącą gwiazdę amerykańskiego żużla Billy’ego Hamilla. - Najpierw był sponsorem Adama Pawliczka. Gdy klub dotknął kryzys, to go przejął. Z początku wszystko było pięknie. Miałem silniki po Hamillu zakupione w Anglii. To była najmocniejsza drużyna w jakiej jeździłem, ale nie było szans, żeby po awansie pójść tym składem po mistrzostwo Polski. Niemyjski nie miał tyle pieniędzy. Wszystko opierało się głównie na obietnicach. Wtedy jednak nikt o tym głośno nie gadał, bo nie było żadnych procedur licencyjnych. Ostatecznie pół sezonu przejeździłem za darmo. Niemyjski na tamte czasy nie wypłacił mi około 70 tysięcy marek! - przyznał Skupień, który po sezonie razem z bratem opuścił Rybnik. Wcześniej jednak doszło do skandalu, bo całe miasto huczało od plotek na temat romansu żony Niemyjskiego, właśnie ze Skupieniem. - Niemyjski często wyjeżdżał do Elbląga, ona zostawała w Rybniku i zarządzała ich lokalem, Mimozą. Nie miała prawa jazdy, miałem ją pilnować i być na każdy jej telefon. Wodziłem ją po dyskotekach itd. i nagle coś między nami zaiskrzyło - przyznał szczerze Skupień. ROW dostał milion za transfery braci Skupieniów Po rezygnacji Niemyjskiego z prowadzenia sekcji żużlowej, klub znalazł się na skraju upadku. - Nie mieli za co przystąpić do rozgrywek. Pół miliona złotych, które dostali ze mnie od Polonii Bydgoszcz, była dla nich jak zbawienie. Podobne pieniądze dostali też za wypożyczenie brata do Częstochowy. Ja zaś w końcu odkułem się finansowo. W Bydgoszczy miałem wszystko wypłacane po każdym meczu - powiedział Skupień. W Polonii rybniczanin spotkał się z braćmi Tomaszem i Jackiem Gollobami. - Zdobyłem z nimi mistrzostwo Polski w parach i srebro w lidze. To najcenniejsze medale w mojej karierze, bo jako człowiekowi ze Śląska trudno mi było się tam odnaleźć. Ciężko było znaleźć sponsorów - przyznał Skupień. Jedną z firm, która go nie opuściła po odejściu z ROW-u, był rybnicki browar produkujący piwo "Roger". Browarowi zawdzięcza jeszcze jedno - znajomość z Katarzyną Figurą. Seksbomba siadła mu na motorze Najlepsza ówczesna polska aktorka, uznawana za polski symbol seksu lat 80-tych i 90-tych, usiadła nawet na żużlowym motocyklu Skupienia, a kibice zastanawiali się nawet czy łączy ich coś więcej. - W browarze wymyślono, żeby na targi piwne przygotować z nami reklamę. Były więc wspólne zdjęcia w browarze, na torze, w katowickim "Spodku". Miałem okazję poznać ją bliżej. Bardzo fajna kobieta, taka na luzie. Mieliśmy nawet do siebie telefony, ale każdy z nas miał inne życie, więc po jakimś czasie ta znajomość się rozmyła - zdradził. Po sezonie 1993 spędzonym w Bydgoszczy, Skupień na kolejne trzy lata przeniósł się do Częstochowy. Tam miewał jedynie przebłyski wielkiej formy, ale doczekał się w końcu (1996 rok) drużynowego mistrzostwa Polski. Po tym sukcesie, do którego sam przyczynił się w niewielkim stopniu (średnia ledwie 0,911 pkt/bieg), postanowił wrócić do Rybnika. Na swoim torze połamał obie ręce ROW nie potrafił wówczas wygrzebać się z II ligi. - Nie potrafiliśmy się zgrać. Jak ja robiłem dwucyfrówki, to nie jechał Pawliczek. Jak obaj punktowaliśmy, to nie jechali inni i odwrotnie - ocenił. Rok później (1998) jego kariera tak naprawdę dobiegła końca. W wyniku fatalnego upadku w ćwierćfinale IMP w Rybniku połamał obie ręce i uszkodził łokieć. - Jechałem z czwartego pola, gdy nagle na wyjściu z pierwszego łuku przewrócił się Przemysław Tajchert. Motocykla nie puścił i przesuwał się z nim pod bandę. Chciałem go minąć, ale nie wiedziałem z której strony. W efekcie najechałem mu na motocykl, wybiło mnie i spadłem na ręce. Miałem już w ogóle nie jeździć w tym sezonie, ale walczyliśmy o awans i trener Jerzy Gryt mnie prosił, żebym pomógł. Wróciłem za wcześnie, gdy nadgarstki nie były jeszcze pozrastane. Potem na przyczepnych i dziurawych torach nie byłem w stanie utrzymać motocykla - przyznał Skupień. Heroizm Skupieni nie pomógł. Rybniczanie zakończyli sezon 1998 na 4. miejscu i nie awansowali. Nie udało się też rok później, mimo bardzo dobrej dyspozycji Skupienia (średnia 1,92). W następnym sezonie (2000) RKM pojechał w I lidze, ale nadal nie była to najwyższa klasa rozgrywkowa (zmieniono tylko nazewnictwo). Po rundzie zasadniczej był liderem i miał szansę na awans do elity. Ostatecznie jednak nie awansował, a samemu "Egonowi" poszło już znacznie gorzej (1,381 pkt/bieg). Kolejne lata spędzone w II lidze w Śląsku Świętochłowice i Wandze Kraków, były już tylko sztuczną próbą przedłużenia kariery. Pieniędzy zarobionych w tych klubach nie zobaczył do dziś. Nawet Gollob brał silniki Po karierze zawodniczej ośmiokrotny medalista mistrzostw Polski (5 razy w drużynie i 3 razy w parach) przez parę lat nie udzielał się w żużlu. Gdy wrócił zajął się przygotowaniem silników. Z jego sprzętu korzystał nawet w 2013 roku w lidze i w Grand Prix Tomasz Gollob. Przez parę lat blisko też współpracował z prezesem Mrozkiem, będąc mechanikiem w ROW-ie. Gdy karierę żużlową próbował robić jego bratanek Lars (syn trzeciego z braci Skupieniów, mieszkającego w Niemczech - przyp. red.). został jego menedżerem i mentorem. Drogi ich jednak się rozeszły, tak jak i drogi z rybnickim klubem. Lars już bez pomocy wujka ściga się na II-ligowych torach (w przyszłym roku będzie zawodnikiem reaktywowanej Polonii Piła). "Egon" zaś pomaga remontować silniki wielu młodym zawodnikom, a w tym roku najczęściej widywany był w boksie gwiazdy niemieckiego żużla, Martina Smolinskiego. Niewykluczone, że ich współpraca będzie kontynuowana również w 2022 roku.