PGE Ekstraliga liczy na kolejny skok na kasę Jeszcze niedawno lwia część środowiska żużlowego mocno grymasiła na samo hasło o powiększeniu Ekstraligi do dziesięciu drużyn, a teraz niektórym marzy się nawet dwanaście zespołów w najwyższej klasie rozgrywkowej. Z pobieżnych rachunków wyszło, że rozbudowanie naszego okna wystawowego i produktu premium na żużlowej skali może być trampoliną do zbicia jeszcze grubszych milionów. Jeszcze grubszych, bo kluby już nieźle się obławiają. Od zawsze stałem na straży, że podział lig na trzy poziomy i osiem zespołów w elicie jest w porządku więc nie ma potrzeby tego zmieniać. Po co grzebać przy czymś, co się świetnie sprawdza? Lepsze jest przecież wrogiem dobrego. Nie miałem przekonania, że to właściwy kierunek. Twierdziłem, że ważniejsza jest jakość niż ilość, że PGE Ekstraliga nie potrzebuje kroku w stronę utraty elitarności, a za taki uważałem dorzucenie dwóch-czterech ekip. Kręciłem nosem, bo to trochę przyzwolenie na wpuszczenie do Ekstraligi przeciętniactwa, który wpłynie na obniżenie jakości flagowego produktu. Z każdym sezonem utwierdzam się, że tych wartościowych, zdolnych do skutecznego podjęcia rękawicy na torach PGE Ekstraligi zawodników nie przybywa, a wręcz ubywa. Poczytałem, wysłuchałem argumentów, zasięgnąłem źródła i trochę zmiękłem, co nie znaczy, że wycofuję się ze swoich spostrzeżeń. Przyjmuję do wiadomości, że pieniądz rządzi światem i wypiera romantyczne wartości. Znak czasu, normalne. Może dlatego żużel lat 90 bardziej trafiał do mnie niż ten obecny. Był mniej zepsuty przez kasę. Więcej było w nim sportu niż biznesu. No, ale jak wszędzie, kwestia gustu. Stanowcze NIE dla zamknięcia ligi Wracając do rzeczy, prezesi wzięli kalkulatory w dłoń, policzyli i w ich oczach pojawiły się złotówki. Zwietrzono szansę na wielką kasą z nowego kontraktu telewizyjnego oraz od sponsora tytularnego ligi. Nikogo już nie interesuje, że tort będzie podzielony na większą liczbę kawałków. Ten interes i tak ma się opłacić. Siatkarska Plus Liga liczy aż szesnaście ekip. Jej żeński odpowiednik - Tauron Liga cztery mniej, a Polsat stworzył przez dekady klubom tak cieplarniane warunki, że nikt nie myśli o odejściu od modelu, który, co by nie mówić, na pierwszy rzut oka wydaje się przepakowany. Skoro sprawdziło się w siatkówce, to w żużlu też może. Z tą różnicą, że tutaj domem na długie lata miałby być Canal+. Czarny sport jest jednak na tyle specyficzny, że ciężko go porównywać do jakiejkolwiek innej dyscypliny. W siatkówce, piłce ręcznej, czy nożnej, zawodnik nie podpisuje kontraktów w kilku klubach i łatwiej tym terminarzem manewrować. Wyobrażam też sobie, że PGE Ekstraliga jako oczko w głowie działaczy i machina napędzająca całą koniunkturę dla czarnego sportu w naszym kraju zepchnie daleko w otchłań niższy szczebel. Poszerzenie elity będzie się bowiem nieuchronnie wiązało z likwidacją 2. LŻ. Aktualnie pomiędzy PGE Ekstraligą i zapleczem już wyżłobiona jest potężna przepaść. Nie bez kozery 1. LŻ nazywamy bardzo ubogim krewnym najlepszej ligi świata. Pytanie nasuwa się samo, czy dalszą konsekwencją parcia do zmian w jej rozdmuchaniu nie będzie ostatecznym gwoździem do trumny dla zespołów, które okopią się po biedniejszej stronie rzeki. Marek Cieślak cieszy się, że w nowym formacie, PGE Ekstraliga powinna być bardziej wyrównana. Podzieli się na co najmniej dwie prędkości, ale beniaminek na wejściu nie będzie skazywany na rozpaczliwą walkę o utrzymanie. Tak, to okoliczność łagodząca, która zdobywa moją sympatię i chętnie bym się pod nią podpisał. Absolutnie nie do przyjęcia jest dla mnie za to pomysł przewodniczącego Rady Nadzorczej Apatora Toruń - Adama Krużyńskiego. Pan Adam dążyłby do zamknięcia ligi wzorem NHL i NBA. Dla mnie system spadków i awansów jest solą rywalizacji sportowej. Obok batalii o mistrzostwo Polski, kibiców najbardziej rajcuje właśnie bój o uniknięcie degradacji. Osobiście do dziś ubolewam, że w sezonie pandemicznym zabrano nam baraże i decydenci nie bardzo kwapią się, żeby nam je przywrócić.