Kamil Hynek, Interia.pl: Bardziej Piotra Pióro ciągnęło do Unii, czy bardziej Unia chciała Piotra Pióro? Piotr Pióro, zawodnik Unii Tarnów: W tym tkwi cały ambaras żeby dwoje chciało na raz (śmiech). Pół żartem, pół serio spotkaliśmy się w połowie drogi do Tarnowa. Nie ukrywam, że chciałem wrócić do mojego miasta i kiedy drużyna spadła do 2. LŻ wyszedłem z taką inicjatywą. Zresztą chyba każdy wychowanek marzy żeby prędzej czy później bronić macierzystych barw. Czy po sezonie w Łodzi, w którym jazdy miałeś tyle, co kot na płakał Unia, to była jedyna opcja? - Miałem plan B, a nawet i C. Pojawiła się możliwość jazdy w PGE Ekstralidze w drużynie U24 oraz kontaktował się ze mną inny klub z 2 LŻ. Po długim namyśle postanowiłem wybrać Tarnów. Długo negocjowaliście? - Wymieniliśmy się spostrzeżeniami, pogadaliśmy o wizji klubu, jak ma to wyglądać w przyszłości, a potem przeszliśmy do konkretów. Daliśmy sobie chwilę na zastanowienie, ale odniosłem wrażenie, że obie strony dążą do konsensusu. Wczytując się w twoje wywiady z przeszłości, jazda w Tarnowie, w domu, to był trochę twoja obsesja. - Jestem chłopakiem stąd, wychowanym m.in. pod okiem Pawła Barana. Ciągle kumpluję się z Ernestem Kozą, zawsze mogę na niego liczyć. Kiedy występował w Tarnowie często pytałem go, co tutaj w trawie piszczy. Od najmłodszych lat nie tylko moim idolem, ale chyba każdego chłopaka zaczynającego zabawę w żużel był Janusz Kołodziej. Inna sprawa, że ja i Unia jedziemy aktualnie na tym samym wózku. No właśnie, wasze położenie jest podobne, pasujecie trochę do siebie. Twoja kariera znalazła się na delikatnym zakręcie, a i Unia wpadła w ostry wiraż zarówno organizacyjny jak i finansowy. - Trochę ustawiliśmy się w parze, rzuciliśmy sobie nawzajem koła ratunkowe. Naszym zadaniem jest wyjść z tego wirażu najszybciej jak tylko się da. Optymistycznie trzymam się tej wersji, że po wyjściu łuku w Tarnowie zawsze jest długa prosta. No i odnosząc się do przyrody, po burzy zawsze wychodzi słońce. To jest w ogóle ciekawe, bo jako wychowanek i żużlowiec Unii, nigdy na żadnym szczeblu rozgrywkowym nie powąchałeś zmagań ligowych. - Byłem w szkółce, zdałem licencję w kewlarze z Jaskółką i tyle. Poprzednie władze miały inną wizje, w tamtym okresie w klubie było dużo juniorów, doszło też między nami do nieporozumień. Byłem sfrustrowany, bo nie mogłem się rozwijać. Stałem w miejscu, dlatego powiedziałem głośne stop i odszedłem. Twoje nadzieje związane z Unią? Pragnę po prostu mieć frajdę ze ścigania i pomagać zespołowi w osiągnięciu jak najlepszych wyników. To jest priorytet. Zapowiada się ciężki sezon, ale trzeba podjąć rękawicę. Osobiście lubię takie wyzwania, bo nigdy nie dostałem nic za darmo, zawsze musiałem walczyć o swoje. Dlaczego twoja kariera nie nabrała rozpędu? Błędy w doborze klubów? - Nie jest na pewno tak kolorowo, jak parę lat temu sobie układałem w głowie. Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Nie miałem wokół siebie ludzi, którzy odpowiednio by mną pokierowali, byłem zdany wyłącznie na siebie. Stosunkowo niedawno zacząłem pracę z trenerem mentalnym. Może mecze oglądałem z perspektywy parku maszyn, ale dostrzegam różnicę w podejściu do różnych spraw, w tym sportu. Są to zmiany na duży plus. Podam przykład. Dawniej różne rzeczy wpływały na to, że notowałem bezsensowne upadki, nawet w niegroźnych sytuacjach. Ponosiła mnie ambicja. W boksie, obok nie było nikogo, kto by stanął z batem, przystopował mnie i dosadnie wytłumaczył, że powinienem zachować zimną krew. Ciężko było uciec od myśli, że faceta znowu zjadła presja. - Zawsze pompowałem się, żeby pokazać sto procent. Czasami tak jest, że jak człowiek czegoś za bardzo chce, to nie wychodzi. Sezon 2021 w Orle uznajesz za zmarnowany? - Może to zabrzmi absurdalnie, ale jestem zdania, że wykonałem w minionych rozgrywkach krok do przodu. Nie spisuję tego sezonu na straty. Ciekawe. - Trener Adam Skórnicki otworzył mi oczy na szereg różnych aspektów. Bardzo przypadła mi do gustu jego forma przekazywania wskazówek. Było i poważnie i na luzie. Skórnicki, kiedy zaszła potrzeba potrafił nieźle huknąć, ale nie raz człowiek potrzebuje wstrząsu, konkretnego impulsu żeby się ogarnąć. W Łodzi przegrałeś rywalizację o skład z Lukiem Beckerem, który okazał się odkryciem sezonu w eWinner 1. Lidze. - Na treningach nie miałem szansy żeby z Lukiem powalczyć. Amerykanin często kręcił kółka sam. Byłem zawodnikiem na wypadki losowe, gdy klub znajdował się w potrzebie. Np. kiedy Kurtz spóźnił się na zawody w Gnieźnie, ale koledzy wypadali z powodu kontuzji. W Tarnowie z kolei odstawiono mnie już po pierwszym słabym wyścigu. Miałeś świadomość tego, na co się pisałeś? - Nie do końca, przecież Luke też był dużą niewiadomą. Nikt nie spodziewał się, że aż tak wystrzeli. Pomógł mu przepis U24, bo możliwe, że nikt by na niego odważnie nie postawił. Ja złapałem groźny uraz wraz z początkiem roku. To mnie zahamowało. Jednych regulamin ratuje innych nie. Ty raczej nie jesteś beneficjentem U24. - Mnie regulacja U24 nic nie dała, raczej pogrzebała. Zawody młodzieżowe, tłuczenie się na treningach, dwa mecze w przeciągu miesiąca, to jest nic., Właściciel Orła - Witold Skrzydlewski, to jedna z najważniejszych osób, które spotkałeś na swojej sportowej ścieżce? - Takich wartościowych osób było kilka, ale pan Witold jest w absolutnej czołówce. Gdyby w trudnym momencie, po Krakowie nie wyciągnął do mnie pomocnej dłoni, pewnie poszedłbym na dno i dziś miałbym inne zajęcie. Bardzo go szanuję, nigdy się na nim nie zawiodłem. Kiedy tylko będę miał ochotę mogę wpaść do niego na kawę i pogadać. Inne osoby, dzięki którym ciągle kontynuuje swoją przygodę ze speedwayem to m.in. Ernest Koza i Kamil Lewandowski, aktualny mechanik Krzyśka Buczkowskiego. W 2. LŻ ciężko o zarobek, na pewno się w niej finansowo nie odkujesz. W takim razie, czy w zimie chodzisz do pracy, a może udało się coś odłożyć na czarną godzinę? - Oszczędności nie mam, każdą złotówkę inwestuje w sprzęt. W zimie szukam dorywczych prac, z raci tego, że w sezonie często przebywałem w Łodzi, teraz spada na mnie sporo obowiązków domowych. Od grudnia włączamy jednak tryb żużel i przygotowania do sezonu. Komu powierzasz swój sprzęt? - Silniki oddaje panu Jackowi Rempale. Idealnie się składa, bo będę miał go teraz pod nosem. Parę minut samochodem i zostawiam jednostki w warsztacie. Nie będzie gonienia na złamanie karku z Łodzi. Ile razy byłeś na skraju trudnej decyzji o zakończeniu kariery? - Karierę to miał Tomasz Gollob. Nigdy na poważnie nie brałem pod uwagę czarnego scenariusza. Zawsze szukam wyjścia z "ciężarów". Tyle co klapsów i nauczek zebrałem... nie poddam się. Jestem zdania, że jak się coś psuje, to się tego nie wyrzuca tylko oddaje do naprawy. Wanda Kraków, w której pojeździłeś za darmo, do tej pory odbija ci się czkawką? - Już dawno zapomniałem o Krakowie. Nie rozdrapuje już ran, zamknąłem ten rozdział żeby się nie denerwować. Chociaż w pierwszym sezonie nie było jeszcze tragicznie. Dopiero od połowy drugiego zaczęliśmy być karmieni pustymi obietnicami. Po moim przejściu do Łodzi prezes Sadzikowski zapadł się pod ziemię. Podziwiam cię, bo regularnie dostajesz po czterech literach, a jednak nie narzekasz na los. - U mnie szklanka do połowy pełna.