Mark Loram do Polski trafił w sezonie 1992, gdy mając 21 lat podpisał kontrakt z Włókniarzem Częstochowa. Przy Olsztyńskiej wystąpił jednak w zaledwie trzech spotkań, po czym przeniósł się do Torunia. To właśnie w barwach Apatora zdołał w pełni rozwinąć swe skrzydła i dołączyć do ścisłej czołówki najlepszych zawodników na świecie. Mark Loram musiał wskoczyć w buty Jonssona Pierwszy rok w grodzie Kopernika spędził na szeroko pojętej aklimatyzacji. Zdecydowanym liderem Aniołów był wówczas Per Jonsson, w którego cieniu Brytyjczyk urodzony na Malcie (pracował tam jego ojciec) mógł spokojnie nabierać doświadczenia. Sielankową harmonię zakłócił dopiero fatalny wypadek Szweda w Bydgoszczy, mający miejsce podczas wyjazdowego meczu z Polonią 26 czerwca 1994 roku. Poważna kontuzja zakończyła karierę ulubieńca toruńskiej publiczności i skupiła oczy wszystkich obserwatorów na 23-letnim Loramie. Musiał on zdjąć dmuchane koło, nabrać w płuca sporo powietrza i wskoczyć na niezwykle głęboką wodę. Na całe szczęście okazał się znakomitym pływakiem - świetnie odnalazł się w roli najważniejszego zawodnika Apatora, którego barwom pozostał wierny aż do 1997 roku, kiedy działacze zdecydowali się nie przedłużać z nim współpracy. Trafił na rok do Iskry Ostrów Wielkopolski, a następnie powrócił do występującego już w niższej klasie rozgrywkowej Włókniarza. Na tle dominującej w drugoligowym krajobrazie szarości wyróżniał się niczym ojciec kopiący piłkę ze swoim sześcioletnim dzieckiem i jego kolegami z zerówki. Nie przyjechał ostatni w żadnym z 55 wyścigów, w których brał udział. Tylko trzy gonitwy zakończył na trzecim miejscu. Napędzany przez niego częstochowski zespół bez większych trudności powrócił do najwyższej klasy rozgrywkowej. Jasnym stało się, że jest już członkiem ścisłej światowej czołówki. Gollob miał w nim przyjaciela, gdy inni rywale zakładali koalicję W sezonie 1999 nie tylko wywalczył awans z Włókniarzem, lecz również wygrał drugi w swej karierze turniej Grand Prix. Po epickiej wręcz batalii z Rickardssonem pokonał Szweda w finale rundy rozgrywanej na jego "domowym" torze w Linkoeping. Loram uczestnikiem cyklu był od samego początku jego istnienia, dość regularnie meldował się na podiach, jednak do tego, by móc marzyć o medalu brakowało mu powtarzalności. Największym mankamentem Brytyjczyka były fatalne momenty startowe. Fani uwielbiali go za efektowne szarże na dystansie, jednak warunkiem koniecznym zdobywania największych laurów jest dojeżdżanie do mety na prowadzeniu. Dużo trudniej jest zaś czynić to wtedy, gdy najpierw trzeba wyprzedzić 3 rywali, którym udało się szybciej puścić klamkę sprzęgła. Polscy kibice mieli jeszcze jeden, oprócz efektownego stylu jazdy, powód do trzymania kciuki za Anglika. Loram był jedyną gwiazdą, która wyłamała się z nieoficjalnej "koalicji antygollobowej", zawiązanej w celu utarcia nosa krnąbrnemu chłopakowi ze wschodu rozstawiającemu po kątach największe znamienitości czarnego sportu. Gdy Craig Boyce znokautował bydgoszczanina ciosem w twarz, Brytyjczyk był jednym z niewielu zawodników, którzy nie dołożyli się do zrzutki na pokrycie kary finansowej nałożonej na Australijczyka. Nie ma więc nic dziwnego w tym, że polscy fani nagradzali go oklaskami nawet po tym, gdy (dokonując podobno niemożliwego) wyprzedzał Golloba przy Sportowej 2. Warto dodać, że w 2010 roku Loram był "tajnym współpracownikiem" Golloba, któremu pomagał w walce o złoto w Grand Prix. Skutecznie. Dobre rady Anglika bardzo pomogły Tomaszowi w zdobyciu upragnionego tytułu. Mark Loram - jedyny taki mistrz W annałach sportu Brytyjczyk zapisał się fenomenalnym sezonem 2000. Do dziś większość kibiców na pytanie o to kim jest Mark Loram, odpowiada bez namysłu: "to ten gość, który został mistrzem świata nie wygrywając przez cały sezon ani jednego turnieju!". Rzeczywiście, choć ulubieńcowi trybun nigdy nie udało się poprawić mozolnych reakcji na zamek maszyny startowej, jednak zdołał on wreszcie wykształcić w sobie brakującą powtarzalność, a następnie opanować ją do perfekcji. Owe legendarne osiągnięcie trudno z perspektywy czasu nazwać sensacją. Wszyscy zdawali sobie przecież sprawę, że Loram to nie pierwszy lepszy żużlowy walczak, a gwiazdor zdolny do sporadycznego pokonywania najlepszych. Ale już fakt, że Anglik ustabilizował formę na tyle, by móc zdobyć tytuł, musiał zostać odebrany jako swego rodzaju niespodzianka. Skrajną głupotą byłoby jednak przypisywanie tego sukcesu przypadkowi, mimo iż nie dołożył on później do swojego dorobku ani jednego krążka. Polonia Bydgoszcz i Apator Toruń zjednoczone w miłości do Anglika Po odebraniu złota, Loram radykalnie zmienił cennik swoich usług. Sodówka? Raczej wyrafinowana ekonomia. Oczywistym jest przecież, iż za kontrakt z mistrzem świata płacić powinno się więcej niż za umowę z zawodnikiem o czołówkę ledwo się ocierającym. Włókniarz nie zamierzał jednak podnosić gaży swemu liderowi, więc ten obrał kurs na Bydgoszcz. Wraz z Tomaszem Gollobem poprowadził on Polonię do złotego medalu DMP w sezonie 2002. Anglik dopisał się tym samym do bardzo krótkiej listy żużlowców uwielbianych przez fanów z obu stron województwa kujawsko-pomorskiego (widniało już na niej nazwisko choćby Zbigniewa Raniszewskiego, a w kolejnych latach dołączyć do nich mieli Jonsson, Protasiewicz, Kościecha, Sajfutdinow i wreszcie sam Gollob). Kolejną datą zwrotną w karierze Lorama było zakończenie sezonu 2003. Bydgoska potęga chyliła się ku upadkowi, klub dopadły poważne problemy finansowe i organizacyjne. O odejściu z macierzystego zespołu zdecydował sam Tomasz Gollob, a działaczy nie było stać także na opłacanie zawodnika pokroju mistrza świata z sezonu 2002. Co gorsza, Brytyjczykowi coraz mocniej zaczynały doskwierać kontuzje rzutujące bezpośrednio na wyniki sportowe. Mistrz świata skromnym mechanikiem samochodowym Anglik rozpoczął stopniowy regres dyspozycji połączony z tułaczką od klubu do klubu. Trafił do Rybnika, następnie do pierwszoligowej Stali Gorzów, a później do Unii Leszno. W sezonie 2004 wypadł ze stawki uczestników Grand Prix. Po sezonie 2006 wielu ekspertów sugerowało mu zakończenie kariery przed rozmienieniem na drobne prestiżu należnego mistrzowi świata, jednak Loram zdecydował się na ostatnią próbę powrotu do chwały i podpisał umowę z pierwszoligowym KM Ostrów. Nie było mu już jednak dane wystąpić w spotkaniu ligowym. Wczesną wiosną 2007 roku uczestniczył w makabrycznym wypadku, w którym doznał niezwykle skomplikowanego złamania nogi. Początkowo planował powrót do ścigania od razu po zakończeniu rehabilitacji, ale na chwilę przed dojściem do pełni zdrowia spadła na niego najgorsza z możliwych informacji. Jego syn, 18-letni Rhys, został potrącony przez samochód i zginął na skutek poważnych urazów głowy. Załamany tragedią Loram wycofał się z życia publicznego. Dziś można go już czasami spotkać w parku maszyn. Do świata czarnego sportu zagląda jednak bardzo rzadko. Tak jak podczas swej cudownej kariery stoi nieco na uboczu. Na pierwszy rzut oka trudno zorientować się, że ten skromny facet w średnim wieku to były mistrz świata, ukochany bydgoszczan i torunian, jeden z nielicznych kosmitów zdolnych wyprzedzać Tomasza Golloba przy Sportowej 2. Na co dzień prowadzi biznes związany z naprawą i sprzedażą aut.