Na to zanosiło się od dawna. Adrian Miedziński miał podpisany kontrakt warszawski z Abramczyk Polonią Bydgoszcz, ale szukał sobie nowego klubu. Wybór padł na Fogo Unię Leszno, która musiała uzupełnić kadrę po kontuzjach Chrisa Holdera i Nazara Parnickiego. Randka w ciemno z Miedzińskim Klub z Leszna z pewnością sporo ryzykuje. Przypomnijmy, że Adrian Miedziński wraca po ciężkim upadku, który odniósł przed rokiem w Zielonej Górze. Ucierpiała wówczas jego głowa, ale po miesiącach rehabilitacji wrócił do sportu. I to po mimo tego, że wiele osób zalecało mu zakończenie kariery. Mówiąc o ryzyku nie sposób nie wspomnieć, że Unia w zasadzie nie miała innego wyboru. Kontuzji najpierw nabawił się Holder, a później Parnicki. Jechanie trójką juniorów w składzie mogłoby przynieść opłakane skutki. Tym bardziej, że od jakiegoś czasu drużyna spisuje się słabo. W zasadzie nie zawodzi tylko Janusz Kołodziej. Sytuacja jest o tyle skomplikowana, że leszczynianie wcale nie mogą być pewni utrzymania. Na co stać Miedzińskiego? Sam zawodnik też stawia wszystko na jedną kartę. Nie wiadomo, jak poradzi sobie w PGE Ekstralidze. W niej nie startował kilka sezonów. Można powiedzieć, że ciągnie wilka do lasu, bo przecież spokojnie znalazłby klub w 1. Lidze Żużlowej, gdzie mógłby błyszczeć i zdobywać pewne punkty. Być może Miedziński zadebiutuje już w najbliższy weekend. Fogo Unia Leszno jedzie na wyjazd do Gorzowa. Dla powracającego do żużla zawodnika każdy mecz będzie na wagę złota. Przede wszystkim musi udowodnić niedowiarkom, że wciąż potrafi zwyciężać. Po drugie za miesiąc do jazdy ma wrócić Chris Holder, więc Adrian musi w tym czasie pokazać swoją przydatność do zespołu.