Największymi wygranymi telewizyjnego kontraktu PGE Ekstraligi z Canal+ na lata 2021-25 są zawodnicy. Jeśli wcześniej grono milionerów ograniczało się do topowej dwudziestki, tak po wejściu w życie tej umowy nagle trzy czwarte żużlowców zaczęło kasować milion rocznie, a najlepsi dostają milion złotych za podpis pod kontraktem i 10 tysięcy premii za każdy zdobyty punkt, co daje im umowy na poziomie 3 milionów rocznie. Bartosz Zmarzlik zarabia 5 milionów. Polski biznesmen brutalnie o lidze. "Prezesi kłamią. Czuję się tak, jakbym siedział w kasynie" Awantura. Na stole 11 milionów Kiedy więc prezesi klubów usłyszeli, że jest podpisana nowa umowa na lata 2026-28 i jest ona lepsza i wyższa od dotychczasowej o 11 milionów rocznie, to zaczęła się awantura. Działacze zaczęli prześcigać się w pomysłach, jak te miliony uratować przed zawodnikami. Przed media już przetoczyła się dyskusja z różnymi propozycjami. Od salary cap, począwszy, a na KSM skończywszy. To ostatnie rozwiązanie jest w żużlu bardzo modne. Polega ono na tym, że każdy zawodnik ma KSM wyliczony na bazie średnich z 3 do 5 ostatnich sezonów, a do tego dochodzi KSM dla drużyny, która kontraktując żużlowców, musi ich dobierać tak, by skład na mecz nie przekraczał górnego limitu. Prezesi łudzą się, że dzięki temu kilka gwiazd nie dostanie pracy w PGE Ekstralidze, przez co obniży żądania. Nie chcą składów budowanych z kalkulatorem Ekstraliga Żużlowa chce być jednak najlepszą ligą świata, a nie taką, gdzie składy trzeba budować z kalkulatorem w ręku i przy okazji wyrzucać najlepszych na margines. Od jednego z działaczy zarządzających ligą słyszymy wprost, że prezes ma pomysł na 11 milionów. Jaki to pomysł? Otóż prezes Ekstraligi Wojciech Stępniewski chce się zabawić w marszałka sejmu i wsadzić 11 milionów do zamrażarki. Nie podzieli tych pieniędzy na osiem klubów i nie dokona przelewów, bo wie, że żużlowcy od razu je z prezesów wyciągną, podnosząc stawki. A już w tej chwili panuje przekonanie, że rynek jest nasycony kasą, że gaże zawodników są wręcz niebotyczne, że nawet ptasiego mleka im nie brakuje. Wiadomo na co pójdą miliony z telewizji Oczywiście to nie jest tak, że prezes Stępniewski zakopie te 11 milionów pod ziemię. One zostaną wykorzystane, ale w inny sposób. Zresztą tu nie brak pomysłów na to, jak zagospodarować te pieniądze. Mówi o tym choćby prezes drugoligowego Ultrapur Startu Gniezno Paweł Siwiński. - Jak to nie pójdzie na fundusz, to zostanie przejedzone przez zawodników. Oni nie będą myśleć, co za dwa, trzy lata. Oni nie są od tego. Natomiast zarządzający ligą mogą pomyśleć i dać to na szkolenie, na młodzież, na pomoc w funkcjonowaniu ośrodków niższych lig. Choćby na opłatę osób funkcyjnych na mecz. Ja mam po każdych zawodach rachunek na 10 tysięcy. Byłoby lepiej, jakby zamiast zdychającego klubu opłacił to PZM z telewizyjnego kontraktu. Związek mógłby też płacić za imprezy juniorskie, które są deficytowe - wylicza Siwiński. Decyzji co do powstania funduszu nie ma, ale są mocne argumenty za jego powołaniem. Miałby on, chociażby wspierać te ośrodki, gdzie nie ma ligi. Ekstraliga dawałaby im nawet 2 miliony złotych na rozruch, żeby taki ośrodek wziął udział w rozgrywkach Krajowej Ligi Żużlowej, czyli najniższej z klas.