- Zamknąłem oczy i wjechałem między dwójkę rywali - mówił Rinat Mardanszin po wyjazdowym meczu Iskry Ostrów z RKM-em Rybnik. To był 1997 rok. Iskra przed ostatnim biegiem prowadziła 43:41 i potrzebowała minimum 2 punktów, by zremisować i przypieczętować pierwszy w historii klubu awans do Ekstraligi. Dzięki tej akcji stał się bohaterem kibiców Iskry Ostrów Mardanszin po starcie jechał za plecami dwójki rybniczan (Eugeniusz Skupień, Eugeniusz Sosna). Na trasie Rosjanin zdołał jednak rozdzielić dwójkę rywali. To był zwariowana akcja. Kibice z Ostrowa, którzy pojechali na mecz do Rybnika, aż przecierali oczy ze zdumienia. Tamto spotkanie miało dodatkowy smaczek. To była ostatnia kolejka, ale w grze o awans były też dwa inne zespoły, które czekały na potknięcie Iskry. Mówiło się, że RKM został przez te dwa kluby finansowo zmotywowany. Zawodnicy z Rybnika mieli jechać na pożyczonym sprzęcie, miano im obiecać ekstra premie. Iskra miała jednak świadomość wielkiej szansy, przed którą stoi, a Mardanszin jako lider zrobił swoje. Wzięli go po śmierci Rifa Saitgariejewa W polskiej lidze debiutował późno, bo w wieku 29 lat. W sezonie 1992 został zawodnikiem Unii Tarnów. Po roku zniknął jednak z Polski. Wrócił po dwóch latach do drugoligowego Śląska Świętochłowice. Tam pokazał, że ma możliwości, a Iskra wzięła go po śmierci Rifa Saitgariejewa. On był jego przyjacielem. Przyjeżdżał nawet do Ostrowa, pił kawę z braćmi Garcarek, sponsorami klubu. Kiedy Garcarkowie stracili Rifa, to nie zastanawiali się ani chwili i wzięli Mardanszina, który w Ostrowie spędził, z przerwami, trzy sezony. Ten pierwszy, w 1997, był zarazem najlepszy. Miał kosmiczną średnią 2,615. Wygrał 51 z 91 biegów. Kontuzje zniszczyły karierę Mardanszina Potem jednak zaczęły się kłopoty generowane głównie przez kontuzje. Nie ruszył z Ostrowem na podbój Ekstraligi. Został w niższej lidze. Gdy Iskra spadła wrócił jednak do drużyny i pojechał tylko w jednym meczu z Kolejarzem Rawicz. Gdy z impetem uderzył w bandę rawickiego toru, to trybuny zwyczajnie zamarły. Karetka na sygnale od razu zawiozła go na oddział intensywnej terapii. Lekarze postawili diagnozę: pęknięcie kręgu lędźwiowego. Stracił czucie w stopie. To miał być koniec kariery, ale bracia Garcarek dali pieniądze na operację. Wszczepiono mu implant. Rok później wrócił, choć w barwach drużyny Kolejarza Opole. Karierę zakończył jednak w 2002 roku w Ostrowie. - Miał plany na przyszłość. Chciał prowadzić z żoną warsztat samochodowy. W tym kierunku kształcił nawet swojego syna. U nas wiele się nauczył, zobaczył, chciał to przenieść na swój grunt - mówił Jan Garcarek w rozmowie z WP SportoweFakty. Jego żona zadzwoniła, żeby powiedzieć, że nie żyje Swoich planów nie zrealizował. 19 stycznia żona Rinata zadzwoniła do braci Garcarków i przekazała, że jej mąż nie żyje. - Poszedł do szpitala na prosty zabieg wyciągnięcia blach z obojczyka, a skończyło się tragicznie - wspomina Garcarek. Lekarze mieli usunąć metalową płytkę, która wspomagała zrost złamanego obojczyka. W trakcie zabiegu przemieścił się skrzep i zablokował aortę. Mardanszin zmarł na operacyjnym stole. Zobacz również: Dalej są kwasy. "Jak można zawieszać dzieci?"