Teraz, poza sezonem, mechanik ma względny luz. Jest czas dla rodziny, na jakieś wakacje, pasje czy po prostu dla siebie. Oczywiście obowiązki też są, bo powoli zaczyna się kompletowanie warsztatu na nowy rok. Na razie jednak jest to wszystko robione w sposób spokojny, wręcz ospały. W nowym roku zacznie się armagedon, bo czas do kwietnia zacznie bardzo szybko lecieć. Zawodnicy będą liczyć każdy dzień, a ewentualne problemy ze sprzętem będą u nich wywoływać wielki stres. Dla mechaników zima to najlepszy okres, jeśli chodzi o relacje z rodzinami. W sezonie praktycznie nie ma kiedy tego robić. - Jeśli twój zawodnik jedzie w 2-3 ligach,a do tego jeszcze na przykład w Grand Prix, to zapomnij że w sezonie wyjedziesz gdzieś na wakacje, a nawet na weekend z żoną i dziećmi. Trudno jest wygospodarować jeden, p***dolony dzień - bez ogródek mówi nam jeden z mechaników żużlowych, pracujący obecnie u zawodnika ze światowej czołówki. Może zaśniesz, ale jechać musisz Najgorsze dla mechaników są przejazdy z zawodów na zawody. Ktoś przecież musi prowadzić busa, bo zawodnik w tym czasie śpi. Robi to więc mechanik, niejednokrotnie zmęczony co najmniej tak samo, jak żużlowiec. - Wyobraź sobie. Kilka godzin pracy w upale, potem w nocy kilkaset kilometrów do przejechania, cały czas pod presją czasu. To zagraża zdrowiu, a wręcz życiu - słyszymy. - Miałem takie momenty, w których "zamuliłem" za kółkiem na sekundę dosłownie. Od razu byłem na przeciwnym pasie, ale dzięki Bogu nic nie jechało, bo byłaby tragedia. Takich sytuacji może nie ma jakoś wiele, ale zdarzają się. Wynikają ze zmęczenia, bo my też jesteśmy tylko ludźmi. Gdy orientuję się, że zmęczenie jest zbyt duże, po prostu zjeżdżam na pół godziny. To już sporo daje. Czasem traktują cię, jak śmiecia Dla mechanika trudna bywa też relacja z samym zawodnikiem. I tutaj pewne rzeczy są łatwe do przewidzenia. - Wszystko jest git, dopóki wygrywa. Wtedy wszystko jest wspaniałe, nie ma nerwów i stresu,a gorszy bieg jest winą sprzętu, nie twoją. Gorzej jednak, gdy przegrywa. Wtedy dzieją się różne rzeczy, w zależności od tego jak porywczy jest zawodnik. Jeden rzuci kaskiem, drugi uderzy, trzeci "tylko zwyzywa". Zresztą te historie kibice doskonale znają z telewizji. Matej Zagar za atak na mechanika miał nawet sprawę w sądzie. Wyzwiska i krzyki Nickiego Pedersena, Krzysztofa Kasprzaka czy Leona Madsena także są znane. Mechanik wówczas nie ma wyjścia. Musi po prostu milczeć i dalej robić swoje, by nie nakręcać pracodawcy jeszcze bardziej. Kasa średnia, ale i tak to kochają Mechanik u dobrego zawodnika zarabia od 6 do 10 tysięcy netto. To przeciętnie, biorąc pod uwagę niesamowitą ilość wyrzeczeń i upokorzeń, jakie musi znosić. Do tego dochodzi ciężka praca i brak należytego kontaktu z rodziną. Nie ma już nawet sensu wspominać tego, że zawodnik wygrywający bardzo rzadko mówi, że to także zasługa mechanika. Przeważnie dziękują rodzinie i sponsorom. A bez mechanika nie mieliby szans danej rzeczy osiągnąć. - Tak, to jest trochę przykre. Ale da się przyzwyczaić - śmieje się nasz rozmówca. - Żużlowcy to często indywidualiści i my jesteśmy od tego, by im robić sprzęt, a nie celebrować ich, jakby nie patrzeć, sukcesy. Trochę jednak się do nich przyczyniamy, więc miłe słówko fajnie usłyszeć. Na pewno są prace, w których zarobiłbym więcej i miał spokój, ale ja to kocham. Kocham, choć czasem równie mocno nienawidzę - kończy.