Sebastian Zwiewka, INTERIA: Czy jest pan pracoholikiem?Michał Korościel, komentator sportowy w Eleven Sports i Eurosport oraz dziennikarz Radia Zet: Z zewnątrz tak właśnie wygląda, a ja tak naprawdę nieszczególnie lubię pracować. Nie traktuję swoich zadań w kategoriach pracy. To wszystko pojawiało się samo, niczego nie planowałem. Pracowałem tylko w Radiu Zet i jeździłem na różne wydarzenia sportowe, gdzie poznawałem ludzi, m.in. z Eurosportu. Zawsze takiemu koledze, który był taki w miarę decyzyjny, mówiłem, że ja kiedyś będę u was komentował żużel. Odpowiadał: "ale my nie mamy żużla". Wtedy powiedziałem mu, że jak będziecie mieli, to pamiętajcie o mnie. Kupili prawa do SEC i zapamiętali moje słowa. Nigdy wcześniej nie komentowałem żużla w telewizji, tylko w Radiu Zielona Góra. Doszła liga szwedzka, do tego Eleven i tak to się rozkręciło.Kim ten kumpel był?- On już w Eurosporcie nie pracuje. Powiedzmy, że był od szeroko rozumianego PR-u. Jeździł na mecze, ale nie pracował jako dziennikarz. Miał jednak wpływ na to, kto tam pracuje. Samodzielnie decyzji nie mógł podjąć, lecz mógł mnie polecić. Powiedział, że jest taki chłopak, który chce komentować żużel, więc sprawdźmy go. Na takich zasadach to się odbyło.Ile godzin dziennie pan pracuje?- Dzisiaj miałem tylko radio. Wstałem rano, zawiozłem dzieci do przedszkola, wypiłem kawę z żoną, zrobiłem zakupy, o 14 wyjechałem do radia. W pracy spędziłem 4,5 godziny, bo audycję miałem od 15 do 19. W weekendy są skoki, od wyjścia z domu do powrotu, to około sześciu godzin. Nie jest to nic dramatycznego, zwłaszcza że nie traktuję tego jak pracy. Nie mówię "o rety, jak ciężko!" Trochę inną mam robotę, bardzo ją lubię. Jedyne, co muszę, to muszę być w ciągłej gotowości, pełny energii. Czasami człowiek jest zmęczony w sensie psychicznym. Trójka dzieci, cały czas ktoś dzwoni. W radiu czy w telewizji czuję, że mogłem zrobić coś lepiej. Takie wewnętrzne "wypranie" nie zdarza się jednak zbyt często. Polak przebierał w ofertach. "Było ich sporo"Żużel to bardziej pasja czy praca?- To jest pasja, która przerodziła się w pracę. Jeżeli pasja człowieka zamienia się w pracę, to jest to spełnienie marzeń. Jak pierwszy raz ojciec prowadzi cię na stadion, gdy masz 7 lat, wtedy nawet do głowy nie przychodzi taka myśl, że kiedyś będziesz komentować żużel i zarabiać na tym jakieś pieniądze. Dopiero później pojawia się szansa zostać w tej dyscyplinie w innej formie niż rola kibica.Ktoś zostaje żużlowcem, ktoś komentatorem, a jeszcze inna osoba sędzią. Wszystko jednak zaczyna się od pasji, dopiero po latach traktujesz to jako pracę. W żużlu nie znam ludzi, którzy przyszli tylko dlatego, że wyczuli pieniądze i możliwość zarabiania, a tak naprawdę to tego żużla nie lubią. Losy każdego człowieka inaczej się układają. U mnie poszło to w stronę komentowania i opowiadania o żużlu. Michał Korościel kibicuje Falubazowi Zielona Góra, ale... Pochodzi pan z Zielonej Góry, więc kibicuje pan Falubazowi?- Jak mam skomentować mecz Falubazu, to na te dwie godziny przestaję być kibicem tego klubu. Nie da się wyrzucić z serca takiej pierwszej, dziecinnej, niewinnej miłości. Nawet nie chcę tego robić. Czasami jak czytam wywiady z komentatorami innych dyscyplin sportowych, to zarzekają się o swojej obiektywności itd. Ja miałem przyjemność parę razy komentować mecz zielonogórzan i wręcz byłem po stronie przeciwnika. To spostrzegł mój tata.Wynikało to z tego, że tak wkręciłem sobie w głowę, że absolutnie nie może być widać, że pochodzę z Zielonej Góry. Aż tak bardzo trzymałem kciuki za przeciwnika Falubazu, żeby oczyścić się z ewentualnych późniejszych zarzutów. Skoro wychowałem się na stadionie przy ulicy Wrocławskiej, to siłą rzeczy w głębi serca ten klub mam i pewnie tak będzie do końca życia. Podejrzewam, że w tym roku kilka spotkań zielonogórzan skomentuję, postaram się zachować obiektywizm.Kiedy pierwszy raz pojawił się pan na stadionie?- Dokładnie w 1991 roku na meczu Morawskiego Zielona Góra z Unią Tarnów. Jestem z rocznika 84, więc miałem wtedy niespełna 7 lat.A do Warszawy kiedy pan trafił?- W 2007 roku. Swoją przygodę rozpocząłem jednak już w 2005 roku w Akademickim Radiu Index, rok później pojawiło się Radio Zielona Góra, a następnie przeszedłem do Radia Zet, dla którego pracuję już od siedemnastu lat. Transfer z terenu wroga. Tak go przywitaliWspominał pan o obiektywizmie. Czy młodsi dziennikarze mogą mieć z tym problem?- Dla mnie komentowanie meczów Falubazu nie było takie trudne, ale nie zapominajmy, że nie skomentowałem tych meczów jakoś strasznie dużo. Tego klubu nie było w PGE Ekstralidze przez ostatnie dwa lata. W Zielonej Górze byłem z pięć razy, do tego doszły dwa czy trzy spotkania na wyjeździe. To tyle. A co do młodszych dziennikarzy. Nie wydaje mi się, żeby to był taki straszny problem. Obiektywizm jest ważny, ale najważniejsze jest bycie atrakcyjnym dla widza. Ja nawet wolę komentatora subiektywnego, który mnie bawi i wciąga niż obiektywnego, ale sterylnego i przezroczystego.Co pana zdaniem ten Falubaz osiągnie w sezonie 2024?- Przychylam się do opinii większości. Wydaje mi się, że Falubaz, GKM i Unia Leszno będą walczyły o utrzymanie i któraś z tych drużyn spadnie. Potencjał tej trójki oceniam podobnie. Nie ośmieliłbym się teraz zgadywać, kto pożegna się z PGE Ekstraligą. Twierdzę jednak, że spadkowiczem będzie zespół z tego wąskiego grona. Komentator śpiewał hymn GKM-u Grudziądz. "Już nie pamiętam słów" W głębi serca kibicuje pan Falubazowi, ale po jednym z Magazynów PGE Ekstraligi część kibiców mogła pomyśleć, że sympatyzuje pan z GKM-em. Czy hymn udało się zapamiętać?- Kurcze, chyba już nie pamiętam. Mam taki mózg, że jak przygotowuję się do jakiegoś wydarzenia, to dzień przed zawodami przypominam sobie dosłownie wszystko. Dzień po turnieju pamiętam każdy szczegół, wiem, co się wydarzyło, kto kiedy wygrał itd. A gdybym teraz miał skomentować Grand Prix na Narodowym, to byłbym zupełnie nieprzygotowany. Wiem, że Polak nigdy tam nie wygrał i że chyba przed rokiem zwyciężył Lindgren. Mam dobrą pamięć, ale bardzo krótką. Jestem zadaniowcem. Przygotowuję się na dwa/trzy dni, później wiedza wyparowuje. W momencie śpiewania hymnu GKM-u wiedziałem, jakie słowa w tym hymnie się znajdują.Jeszcze troszkę ściągał pan z kartki.- Tak, skorzystałem też z kartki.Po tym magazynie dostawał pan wiadomości od kibiców z Grudziądza?- Zdarzały się, jednak były to sympatyczne wiadomości. Paru kibiców pisało, odbiór był fajny. Nigdy nie zostanę świetnym piosenkarzem, ale nie chodziło o to, by zaśpiewać jak najpiękniej. Nasz program jest w luźnej formule, więc na luzie do tego zadania przystąpiłem. Z mediów społecznościowych korzystam tylko z Twittera. Różni kibice mnie zaczepiają. Są też tacy, którzy piszą, że dziennikarz powinien być obiektywny i nie może śpiewać hymnu jednego klubu. Nie zgodzę się. Mogę pracować w trzech firmach, bo dobrze się bawię. Gdybym miał się strasznie stresować, to po prostu nie dałbym rady. Korościel mówi o relacjach z zawodnikami. Czy się obrażają? W tym samym programie gościem był Gleb Czugunow. Złapaliście wspólny język. Jest pan jednym z niewielu dziennikarzy, z którymi potrafi tak na luzie pogadać.- On już któryś raz był w naszym magazynie. Poznałem go z cztery lata temu, jak debiutował. Powiedzmy, że ma podobne poczucie humoru, jak ja. Jest takim niebieskim ptakiem, oryginałem. Lubię takich gości. Gleb słyszy, jak go krytykujemy, ale nie obraża się. On jest takim typem zawodnika, że musisz to mu powiedzieć w oczy. Jak podczas spotkania twarzą w twarz powiesz mu co innego niż to, co później powiesz w telewizji lub napiszesz, to wtedy się wkurza. Tak mi się wydaje. Ja nigdy nie miałem z nim żadnych problemów, a niejednokrotnie na antenie mówiliśmy, że średnio sobie radzi.Utrzymujecie ze sobą kontakt?- Nie. Powiem szczerze, że z żużlowcami nie mam jakiegoś super kontaktu. Spotykam ich na meczach, przybijamy sobie piątkę, trochę pogadamy. Nie wysyłamy sobie jednak życzeń na święta. Blokowałoby mnie to, gdybym z kimś miał za dobry kontakt. Mój kolega przyjechałby do mety czwarty, a ja mówiłbym, że było super i się starał. Jak by to wyglądało? Miałbym problem z rzetelną oceną umiejętności. Nie przyjaźnię się z żużlowcami, lubię ich, kolegujemy się, ale nie mam z nimi zażyłych relacji. Ikona w roli trenera. Jego wybryk puścili w niepamięćŻużlowy idol?- Pierwszym był Lars Gunnestad, gdy miałem siedem lat. Jak zaczynałem pracę komentatora, to już idola nie miałem, ale byli żużlowcy, których bardzo lubiłem oglądać. Pierwszym wydarzeniem, które skomentowałem w radiu, był finał Indywidualnych Mistrzostw Polski we Wrocławiu w 2006 roku. Wygrał Rune Holta. To były czasy, w których wielu kibicom podobała się jazda Tomka Golloba, sylwetka Tomka Jędrzejaka, jeszcze wcześniej Rafała Kurmańskiego. To nie wynika tylko z tego, że jestem z Zielonej Góry, ale Rafał był świetnym żużlowcem.Na tym lista się nie kończy. Był Jason Crump, był Mark Loram. Później nadszedł czas, kiedy nikogo nie oglądałem z otwartą buzią. W końcu pojawił się Darcy Ward i byłem z nim absolutnie zauroczony. Wymienię również Emila Sajfutdinowa wchodzącego do Grand Prix w 2009 roku. Idol to za duże słowo, po prostu byli to zawodnicy, których bardzo lubiłem oglądać.A obecnie jest taki zawodnik?- Bardzo lubię oglądać Daniela Bewleya. Zawsze dobrze się patrzy również oczywiście na Bartka Zmarzlika. Szczerze? Sam styl jazdy Bewleya chyba nawet bardziej mi się podoba. Bartka wyróżniają natomiast takie cechy jak zadziorność, determinacja, agresja czy podejście do żużla. Najbardziej mi to u niego imponuje.Trzy lata temu, w Rozmowie "Bez Hamulców" zdradził pan, że czasami żużlowcy biegają z pretensjami. Zmieniło się to, czy czasami musi się pan tłumaczyć?- Czy zgłaszają pretensje? Zdarza się, ale nie jest to zjawisko, które mnie przytłacza. To są pojedyncze przypadki. Oni nawet nie zgłaszają pretensji. Po prostu widzę, że kilka dni wcześniej jeden zawodnik był dla mnie taki spoko, a teraz ledwo wyciągnął rękę. Zaczynam się wtedy zastanawiać, co w poprzedniej kolejce powiedziałem. Czas leczy rany. Zdarzają się też sytuacje, gdy zawodnik coś mi powie. Wtedy oglądam transmisję raz jeszcze i jeśli krytyka jest konstruktywna, to czasami przyznam rację. Przecież nie jestem nieomylny, też zdarza mi się coś powiedzieć. Przykłady? Nie chcę rzucać nazwiskami. Jest pan bardzo aktywny na "X". Czy w obecnych czasach wyobraża pan sobie dziennikarza bez konta na platformie społecznościowej wcześniej znanej jako Twitter?- Są tacy, szczególnie ci ciut starsi. Oni wręcz uważają, że Twitter rozprasza. Ja jednak sobie tego nie wyobrażam. Na Twitterze informacje dochodzą najszybciej. Musisz mieć tam konto. Podczas komentowania meczu od pierwszego do czwartego wyścigu nie zerkamy na telefony. Natomiast po czwartym, gdy jest przerwa, to nawet jest wskazane zerknąć, bo zdarzają się pomyłki i kibice też w dobrej wierze zwracają uwagę. Tylko nie można się tym za bardzo przejmować. Jeśli w trakcie meczu przeczytasz coś niemiłego na swój temat i jesteś typem gościa, który się załamie, to lepiej tam nie zaglądaj.Na "X" często pan żartuje. Taki żartownisiem jest pan na co dzień, czy w pracy zakłada pan maskę?- Myślę, że nie da się tego udawać. Ja mam taki styl, nie da się udawać żartownisia. Dawno temu przyjechał do Radia Zet taki konsultant ze Stanów Zjednoczonych, który mówił, że tam zawrotną karierę robi taki format "infotainment", czyli połączenie informacji z rozrywką. Bardzo mi to się spodobało. Nie znając tego terminu, właściwie to robiłem. Nie umiem tylko stać i opowiadać żartów, nie potrafię też tylko przekazywać suchych informacji. Lubię balansować na takiej cienkiej linii między informacją a rozrywką. Informacja jest bazą, a rozrywka dodatkiem. W czymś takim odnajduję się najlepiej. Sezon 2024 już za chwilę Przewidywania na sezon 2024? Mam na myśli PGE Ekstraligę i cykl Grand Prix.- Może jest to rozczarowujące, ale nie mam żadnych oryginalnych przewidywań. Wydaje mi się, że Drużynowe Mistrzostwo Polski zdobędzie Motor Lublin, a mistrzem świata po raz piąty w swoim życiu zostanie Bartosz Zmarzlik.Na co stać Szymona Woźniaka w Grand Prix?- Trochę się o niego boję. Co prawda zatrudnił Grega Hancocka, który w pewnym stopniu na pewno mu pomoże. Nie chcę zapeszać, ale Szymon czasami za bardzo się podpala. W poprzednim sezonie dostał dziką kartę na turniej w Gorzowie. Pierwszy bieg mu nie wyszedł, zaczęła się nerwówka w postaci zmian w sprzęcie. Skończyło się katastrofą, jeśli chodzi o wynik sportowy. Mam nadzieję, że w cyklu będzie spokojniejszy, że pozwoli sobie na błędy. To jest ważne, aby nie panikować po jednym nieudanym biegu czy turnieju. Prezes klubu nie wytrzymał. To koniecA kto jest kandydatem na "czarnego konia"?- Wydaje mi się, że na podium może stanąć Daniel Bewley. Pytanie tylko, czy on jest czarnym koniem. Gość wygrywał turnieje Grand Prix, więc raczej trudno go tak nazywać. Czarnym koniem mógłby być Andrzej Lebiediew, Szymon Woźniak czy Dominik Kubera. Nie zdziwiłbym się, gdyby Dominik skończył cykl w czołowej szóstce.Kogo jeszcze w tej szóstce pan widzi?- Gdybym miał wytypować szóstkę, to znaleźliby się w niej: Zmarzlik, Lindgren, Madsen, Holder, Kubera i Bewley.Poproszę jeszcze o wytypowanie podium PGE Ekstraligi.- Motor, Sparta i Apator. Wydaje mi się, że Piotr Baron jest brakującym ogniwem drużyny z Torunia. Podium identyczne jak przed rokiem. Namieszać może jeszcze Włókniarz. O tej drużynie jednak mówi się co roku, a zimą niespecjalnie się wzmocnili. Nie wiem, czy będą lepszą ekipą niż w sezonie 2023.