PGE Indywidualne Międzynarodowe Mistrzostwa Ekstraligi pojawiły się w kalendarzu sportu żużlowego w 2014 roku. Od początku organizacji tych zawodów, towarzyszą im głosy niezadowolenia kibiców. Mówiło się o tym, że to sztuczny twór, że lepiej byłoby wzmocnić rangę któregoś z tradycyjnych czempionatów. Podkreślano, że to jedynie wymysł marketingowców, a nie sportowa rywalizacja o jakkolwiek cenne trofea. W końcu wskazywano, że nawet zawodnicy nie chcą jeździć w tych zawodach, bo zdarzało się, że żużlowiec przyjeżdżał na zawody, ale nieprzesadnie przykładał się do obowiązków. W obliczu tak negatywnego wizerunku, potęgowanego przez, częstokroć, puste trybuny, władze PGE Ekstraligi zdecydowały się podjąć konkretne działania. PGE IMME, od tego sezonu, ma wraz z finałem Mistrzostw Polski Par Klubowych otwierać sezon. Działacze chcieli w ten sposób wykorzystać głód żużla po zimie, żeby zachęcić kibiców do bardziej licznego gromadzenia się na trybunach podczas ligowych mistrzostw. Częściowo się to udało, bo choć na sobotnich IMME w Toruniu nie było zbyt wielu kibiców, to w Poznaniu, podczas finału MPPK, na trybunach pojawiło się dość sporo fanów. Vaculik jechał na tym, co ma najlepsze Zmiany doprowadziły jednak do pozytywnej ewolucji podejścia zawodników. W Toruniu nie widzieliśmy już żużlowców regularnie łapiących defekty, tylko regularnie walczących o pozycje. Zbyt dużo tej walki nie zobaczyliśmy, ale odmówić startującym chęci nie można. Ciekawie było też w parku maszyn, gdzie zawodnicy komentowali swój udział w zawodach. - Na pewno chciałem lepszego wyniku, bo są to bardzo prestiżowe zawody. Aspiracje były większe - mówił Martin Vaculik, udowadniając bojowe nastawienie zawodników do turnieju. Słowak na tym nie poprzestał. - Dzisiaj nie testowaliśmy silników, dzisiaj po prostu było wszystko nastawione na wynik - mówił w rozmowie z Interią. Taka opinia żużlowców to znakomita informacja dla organizatorów sobotnich zawodów. Pokazuje, że zimowe zmiany w regulaminach poszły w dobrym kierunku. Zawodników udało się przekonać. Teraz pozostają kibice.