W miejscu, w którym doszło do kraksy, siedzieli akurat oficjele z Polskiego Związku Motorowego. Kiedy zobaczyli pędzącego w ich kierunku z zawrotną prędkością Jakuba Miśkowiaka, byli przerażeni. Sądzili, że to dobrze się nie skończy, że zawodnikowi urwie głowę. Siła, z jaką Miśkowiak uderzył w bandę była ogromna Siła uderzenia Miśkowiaka w bandę okalającą tor była ogromna. Jednak zawodnik w chwilę po upadku otrzepał kurz i jechał dalej. Nic mu się nie stało. Trudno jednak mówić o cudzie. Raczej należałoby napisać, że stadion w Rzeszowie, gdzie doszło do zdarzenia, jest gotowy na takie wypadki. Gdyby finał IMP, gdzie doszło do zdarzenia, był rozgrywany gdzie indziej, to mogło być różnie. - W Rzeszowie na całej długości prostych mamy bandę absorpcyjną. To właśnie ta banda uratowała Kubę Miśkowiaka. Wypadek wyglądał fatalnie. Kuba uderzył w bandę nie tylko z wielką siłą, ale i pod dużym kątem, co jeszcze mocniej skomplikowało sprawę. Wyszedł bez szwanku, co pokazuje, w którym kierunku należy iść z zabezpieczeniami - mówi nam Krzysztof Cegielski, były żużlowiec. O bezpieczeństwo nie zadbano w Grand Prix Challenge Cegielski w związku z wypadkiem Miśkowiaka przypomina nam, co stało się nie tak dawno na Grand Prix Challenge w Glasgow, gdzie o bezpieczeństwie zawodników ewidentnie zapomniano. - I skończyło się na tym, że Anders Thomsen złamał nogę w dwóch miejscach, a Vaclav Milik uderzył w bandę i stracił przytomność. Jeszcze Chris Holder doznał kontuzji - wylicza Cegielski. Thomsen, który uderzył w bandę w Glasgow, mówił potem, że czuł się tak, jakby zderzył się ze ścianą. To samo opowiadał Milik. A to chodziło o tzw. bandę dmuchaną na łukach. Według Cegielskiego ta banda była zaniedbana, a to, czym była wypełniona, też pozostaje zagadką. - Na dokładkę w Glasgow mieliśmy jakąś siatkę nad banda i różne dziwne przedmioty za nią. Na szczęście w Rzeszowie wszystko było zrobione, jak należy i nawet koszmarnie wyglądający upadek Miśkowiaka skończył się na strachu - kwituje Cegielski. Finał IMP w Rzeszowie wygrał Bartosz Zmarzlik, a Miśkowiak był objawieniem imprezy, zajął drugie miejsce. Czytaj także: Zrzucał winę na kolegów. A co on sam zrobił?